sobota, 31 grudnia 2022

 Hej !!

Nie było mnie tu prawie rok, chociaż wiele razy obiecywałam sobie, iż będę pisać częściej. Skończyło się na chęciach. Byłam zachęcana przez innych, ale jakoś tak się złożyło, że nawet to mnie nie zmotywowało.

Udzielałam się przez ten czas na yt, ale mniej niż wcześniej z wiadomych względów. Teraz też miałam nagrać podsumowanie roku i oczywiście nic z tego nie wyszło. Nie zawsze ma się na to czas a kiedy go mam wolę pisać powieść. Pisać pamiętnik. Po prostu wolę pisać cokolwiek.

Pomyślałam, że może tutaj, dzisiaj podsumuję jakoś ten rok, który się kończy.

Początek to oczywiście moja akcja z zaszytymi ustami pod tytułem "MILCZ". Jezeli zjedziecie niżej to poczytacie o tym w notce ze stycznia. Jestem osobą, która ma alergię na duszenie się emocjami. Wyrzucam je, być może często tam gdzie nie powinnam. Z drugiej strony mam wrażenie, ze się nimi uduszę. Pisanie pamiętnika jest ok, ale choćbym napisała to samo w 10 zeszytach to ze mnie nie zejdzie. Muszę to przeżyć a kiedy jest to jak fala nie jestem w stanie trzymać tego w sobie i wyrzucam gdziekolwiek. Tylko osoby o tak wielkiej wrażliwości mogą zrozumieć to postępowanie. Większość będzie oceniać i porównywać swoje doświadczenia życiowe z tym, co oni znają i z tym, co oni przeżyli. Prawda jest taka, że porównywanie jest błędem, bo sytuacja sytuacji przeważnie nie jest równa. Ludzie nie są tacy sami, ludzie nie przeżywają wszystkiego identycznie, jedni mają wsparcie, inni nie mają nic. Jednych coś nie zaboli i nie zmęczy, kiedy drugi może upadać pod ciężarem tego samego. Szkoda, że nie wszyscy to mogą zrozumieć. Jednak właśnie o tym przekonałam się w tym roku. Dlatego po przemyśleniu przez ten rok tej akcji doszłam do wniosku, że nie będę ukrywać emocji, ale TO z czym one są związane. Będę wrzucać statusy na fb, ale bez wyjaśnień i nie oczekujcie, że komukolwiek publicznie wyjaśnię w komentarzu status typu "smutna" czy nawet "szczęśliwa". Tłumaczenie się czy odpieranie ataków nie zrozumienia przez innych są tak męczące, że w trudnej chwili tylko człowiek czuje się gorzej. 

Każdy ma prawo do emocji. Emocje nie są złe ani dobre. Nie każdy musi mieć prawo wiedzieć, czemu czuje się tak czy owak.

Jednak przejdźmy do tego, co działo się dalej..

W styczniu dowiedziałam się jaka będzie płeć mojego dziecka.

W lutym miałam komisję w CPR. Znowu dostałam stopień umiarkowany, tym razem na 4 lata. Nie byłam na komisji. Wszystko opierało się na papierach. Naprawdę śmieszy mnie to, że myślą, iż za 4 lata cudownie ozdrowieje. Nie rozumiem, dlaczego nie mam na stałe. Chyba lubią jak zarzucam ich stertą papierów z rehabilitacji i wizyt od lekarzy. W lutym meblowaliśmy i przygotowywaliśmy pokój dla dziecka. Byłam też bardzo chora. Kaszlałam aż do wymiotów i nie dawało mi to spać po nocach. Nie miałam gorączki. Lekarz początkowo wypisał mi jakieś lekkie leki, ale nie pomogły. Kiedy wróciłam do niego po jakimś tygodniu o mało nie zwymiotowałam podczas wizyty przez kaszel. Dostałam antybiotyk i dopiero jak wybrałam cały to wróciłam do zdrowia.

W marcu przybłąkał się do nas pies. Swoją drogą to my chyba mamy jakieś szczęście do tych zagubionych zwierzątek. Mamy też szczęście do odnajdywania im ich właścicieli. Tym razem też się udało.

Jak zwykle też z sentymentem czytałam sobie swoje stare pamiętniki i dochodziłam do wniosku, ze kiedy było najgorzej to właśnie wtedy nikt nie stał po mojej stronie tylko musiałam walczyć. Jak to ktoś napisał słusznie " Silne osoby nigdy nie mają za sobą łatwej przeszłości"

Potem zaczęły się bóle rwy kulszowej i bóle nerek, kiedy dziecko kładło mi się na jednej z nich.

Plus remont. Mieliśmy bardzo dużą kotłownie i została przedzielona, aby zrobić jeden mały pokój, aby moja mama, kiedy przyjedzie miała gdzie spać i trzymać swoje rzeczy. Zwykle spała w salonie a tam Mavis i Suzi szalały wraz z Pumbim i nie dawały jej spać. Z zrobieniem mini pokoju wiązała się przebudowa centralnego, zmiana pieca, kupę wydatków, pyłu itd. 

W kwietniu dostałam asystenta osoby niepełnosprawnej. Akurat w sam raz, bo zaczynało być mi już trudno. Brzuch rosną. Zaczęły się bóle krocza, ale jeszcze chodziłam o własnych siłach. Podczas jednego wyjścia na miasto spotkałam pana burmistrza, który swoimi słowami napełnił mnie nadzieją. Postanowiłam wprowadzić w powieści, którą piszę wątek osoby, która zrobiła to samo dla mojej bohaterki.

W maju przed urodzinami Mavis zatruła się najprawdopodobniej kwiatkiem i odeszła za tęczowy most na 6 dni przed moimi urodzinami:( Potem zrobiło się gorzej i to w dodatku w moje urodziny, które jak co roku spędzałam sama. Kupiłam sobie samej prezent - nową paletkę z cieniami, bo moje stare palety były naprawdę stare. Aż dziw, że mnie nie uczulały. Kupiłam szczotkę do czesania ciała i tusz do rzęs. Od mamy i męża też dostałam prezenty. W moje urodziny chciałam coś wyjąć z szuflady na samym dole w komodzie i przykucnęłam. Podniosłam się na siłę, opierając się o blat i coś strzyknęło mnie od pachwiny po kość ogonową. Był to paskudny ból. Wyszłam jeszcze z psem o 14, ale ledwo dałam radę dotrzeć z powrotem i to był koniec chodzenia dalej. Grunt, że wtedy został mi niecały miesiąc do porodu. Wstawanie rano z łóżka było ciężkie. Musiałam łapać się komody naprzeciwko łóżka, aby dać radę stanąć na nogi i zrobić pierwszy krok. Chodziłam tylko po domu i to przy pomocy trzymania się ścian i mebli. Pomimo tego do końca ścierałam kurze i gotowałam. Kule stały przy drzwiach do sypialni, ale jak patrzyłam na nie to coś we mnie nie pozwalało mi się nimi zacząć podpierać. Wydawało mi się, że to ostateczność.No i nie uzyłam ich ani razu.

W czerwcu czekałam już jak na szpilkach na poród. Miałam 2 fałszywe alarmy; raz mały nie ruszał się za wiele a za drugim razem (w Boże Ciało) miałam bolesne skurcze. Przyjmowała mnie ta sama pani doktor i za drugim razem powiedziała, ze jak przyjadę trzeci raz to na poród. Był to czwartek a rodziłam we wtorek. Całą historię związaną z porodem macie w filmiku na moim kanale na yt. Nie będę tego streszczać. Oczywiście początki były trudne, chociaż wydawało mi się, że tak nie będzie. Nie wiedziałam jak z karmieniem, jak ze spaniem. Był totalny chaos w dzień i w nocy. Byłam wykończona chwilami bardzo. Było ciężko.

Lipiec był związany z chrzcinami i naszą rocznicą ślubu. Rocznica była 23 a chrzest 24. Kierowałam się przy wyborze dnia chrztu rocznicą a nie tym, że 24 było Krzysztofa a Dorian dostał tak na drugie po moim i swoim ojcu. Obaj na drugie mają Krzysztof, więc pomyśleliśmy, że i on powinien tak mieć.

Pod koniec sierpnia miałam pierwsze rehabilitacje po ciąży i porodzie. Niestety ból pachwin, który mi przeszedł zaraz po porodzie wrócił i ćwiczenia go nasiliły. Czasami, gdy szłam na msze do kościoła zastanawiałam się jak wrócę, bo tak bolało. Bez pomocy asystenta nie miałabym nawet jak jeździć na zabiegi, bo przecież nie wzięłabym małego ze sobą. Później, gdy się skończyły ustaliłam, że będę zostawiać go pod opieką 3x w tyg. Moje wolne zwykle wykorzystywałam na nagrywanie, pisanie i zakupy. Mało kiedy na spanie. W okolicach sierpnia nauczyłam mojego synka spać w łóżeczku. Wcześniej spał w koszu Mojżesza i trzeba było go bujać. Wypracowaliśmy rutynę dnia; godziny jedzenia i spania.

We wrześniu znów byłam zaproszona na Narodowe Czytanie. Czułam się niezwykle tym wyróżniona oraz słowami burmistrza, gdy mnie zapowiadał. Jednak odezwały się moje stare demony odnośnie mojego sposobu poruszania się. Spojrzenia, tłumaczenie się z tego były jakby ktoś uderzył mnie w głowę i straciłam możliwość myślenia o czymkolwiek innym. Miałam ochotę uciec, aby nikt już na mnie nie patrzył. Za każdym razem, gdy coś takiego się zdarza zdaje sobie sprawę jak wielkim kompleksem jest dla mnie moja choroba. Nie mogę winić nikogo za to, że zapyta. To jest całkiem normalne. Jedynie, co to u mnie włącza się ten ból i chęć schowania się, żeby już nikt nie patrzył i nie dopytywał się, nie traktował mnie jak kogoś bardzo chorego. Wole czuć, ze mam ograniczenia, bo te ma każdy w różnym stopniu.

Październik był zdecydowanie najgorszym miesiącem dla mnie. Miesiąc zaczął się problemami w domu. Potem Dorianowi oplątała się nitka i włos wokoło palca u nogi. Wylądował na pogotowiu- raz rano, gdy pojechałam po prawie nieprzespanej nocy a w drodze myślałam, ze zwymiotuje za kierownicą ze zmęczenia. Lekarz na pogotowiu nic nie zrobił. Wróciliśmy i próbowałam wyciągnąć ten włos z palca, który był napuchnięty. Coś wyciągnęłam, ale widząc, że opuchlizna nie schodzi zaczęłam się martwić. Przyjechali nasi znajomi i zamiast spokojnej wizyty wszyscy pojechali z dzieckiem na Rzeszów do szpitala. Ja byłam tak wykończona, że nie dałam rady. Tam wyczyszczono mu ranę lepiej i wyjęto resztę włosa. Na szczęście wszystko super się zagoiło.

Wydawnictwo odesłało mi część książek, bo nie mogli wszystkiego trzymać dalej u siebie w wydawnictwie. Jak na złość nie mam czasu latać za sprzedażą teraz, gdy mam dziecko. W rozprowadzeniu książek pomógł mi pan burmistrz, prezes spółdzielni oraz trochę poszło też do sklepu w mojej miejscowości, trochę do sprzedaży w Londynie - tam książki rozeszły się migiem. Oczywiście jeszcze nie wszystko sprzedałam. Coś książek jeszcze zostało.

W listopadzie zostałam zaproszona na Zaduszki i miałam tam czytać kawałek swojej powieści, ale.. musiałam zrezygnować z udziału, bo impreza była wieczorem i nie chciałam asystentki zostawiać tak późno z dzieckiem. Druga sprawa była taka, że raczej obowiązywał tam konkretny ubiór. Po pierwsze takiego nie miałam. Po drugie, gdybym ubrała się "odpowiednio" to czułabym się jak zdrajca własnego stylu. Czułabym się źle. Nieswojo. Mam ciuchy, które według mnie pasowałyby na to wyjście, są oczywiście pod mój styl, ale .. za dużo było tam osobistości, którym ten strój mógłby przeszkadzać.

No i mamy grudzień. Miesiąc wielu ciekawych dni. 

6 grudnia- mikołajki. Dostałam od męża pierścionek i kilka drobiazgów. Myślałam, ze sobie odpuścimy obchodzenie tego dnia, bo mamy dziecko. Jednak uznaliśmy, że szkoda z tego rezygnować.

10- urodziny mojego męża. Mieliśmy mieć gości, ale nic z tego nie wyszło.

13- 13 rocznica przebicia wargi

20 - 11 rocznica poznania się z moim mężem

24 -26 -święta, które były takie nijakie.

Przedwczoraj wystraszyłam się, że Pumbi podąży za Mavis, bo zjadł plastikową bombkę i było widać, że coś jest nie halo. Na szczęście mu przeszło.

No i sylwester. Kolejny rok spędzony w domu, dlatego nie czuję, że coś mnie omija. Ktoś kto wychodził a został w domu z powodu dziecka mógłby czuć, że coś traci. 

Przez ten rok zmieniło sie tylko tyle, że straciłam Mavis, zostałam matką i zdjęłam doczepy z nadzieją, że moje naturalne włosy będą lepiej rosnąć.

To całe moje podsumowanie tego roku.

Co do postanowień mam 3:

1. Jak pisałam wyżej- fb nie będzie już miejscem, gdzie będę wyżalać się. Będę dawać statusy, ale nie opisy, dlaczego czuję się w taki sposób. 

2. Mam zamiar kupić tylko do 40 nowych rzeczy- nie liczę tu jedzenia, picia, leków, rzeczy dla synka, prezentów dla bliskich i kosmetyków, które będą mi potrzebne.

3. Kolejny raz obiecuje sobie, że dokończę powieść.Z żadną nigdy nie szło tak opornie. Może w tym roku ją dokończę.

No i na sam koniec notki pozostaje życzyć Wam wszystkim 

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU

I UDANEGO SYLWESTRA.




piątek, 28 stycznia 2022

Ciąża: płeć, imię. Moje problemy i wynikajace z samotności niedomówienia.

 Witajcie.

Nie pisałam ponad miesiąc , więc chyba pora się zebrać. Ostatnio zauważyłam, że niektórzy przypominają mi, że powinnam się zebrać w sobie i coś napisać. Piszę prawie codziennie, ale w pamiętniku lub w innych miejscach. Dziś opowiem wam trochę o minionym czasie i o tym, co się dzieje u mnie aktualnie.

Początek roku był kiepski. Sylwester słaby. Nie wiem czemu, ale od powrotu z UK tylko jeden spędzony tutaj był w porządku. Ten pierwszy. Potem rok w rok było kijowo. Liczyłam, że ten sylwester będzie fajny, ale spędziłam go w większości sama, bo mąż wisiał na rozmowie ze znajomymi i rodziną. Pewnie odpalał by nawet z nimi petardy, gdyby coś na chwilę przed 12 nie urwało mu rozmowy. Siedziałam, więc i oglądałam przez większość wieczora odcinki ulubionego serialu.

Początek roku to także mój głośny sprzeciw przeciwko tłumieniu w sobie emocji, udawaniu przed ludźmi idealnego życia z czym wiązało się zrobienie zaszytych ust, które dodałam wraz z moim zdaniem w formie filmiku na yt. 

Początek roku to też wiadomość jakiej płci będzie moje dziecko. Już 4 stycznia okazało się, że noszę pod swoim sercem chłopca. Podczas USG ujrzałam jego pupę i możecie się domyślić, co jeszcze. Lekarz nawet nie zdążył mi oświadczyć, że to chłopak a ja już to zobaczyłam. W sumie chyba w ostatnim wpisie wspominałam, że czuję, iż to będzie chłopiec. Poza tym miałam 3 sny , w których go widziałam.  Niektórzy pytają o imię. Paru osobom już je zdradziłam, ale oficjalnie poznacie je jak urodzę. Imię jest nietypowe, mało spotykane. Podpowiedź jaką mogę wam dać to ta, że akurat to imię było użyte w Listach do M3 ;)  i jest jedna książka, w której tytule występuje właśnie to imię a bohater nie należy raczej do tych grzecznych ;p Jako, że imię nie jest popularne będzie także i drugie. Będzie brzmiało tak samo jak drugie imię mojego taty i drugie imię mojego męża. Uznałam, ze skoro mieli tak samo na drugie to i mój synek też będzie je nosił. Pierwsze imię wybrałam ja. Mieliśmy umowę z mężem jeszcze przed poznaniem płci; on wybrał dla dziewczynki, ja dla chłopca. Kiedy okazało się, że to chłopak moje imię zostało automatycznie ustalone jako te, które nadamy. Imię to znalazłam jeszcze za czasów szkoły średniej i bardzo mi się spodobało, bo nie znam nikogo o takowym. Z pewnością na pierwszy raz jest trudne do zapamietania. Moja mama początkowo głowiła się jakie to imię jej podałam. Wysłałam jej screena ze strony z imonami i ich znaczeniami, aby pokazać, że  istnieje. Więcej na grupie dla rodzących w 2022 pisałam z kobietą, której synek ma tak na imię i jej matka także nie mogła go spamiętać :p

No, ale tyle o imieniu, bo za bardzo się rozpisałam. Ciekawa jestem czy ktoś wpadnie na to jakie imię zamierzam nadać. Piszcie w komentarzach. Zobaczymy czy zgadniecie. Oczywiście mam tu na myśli te osoby, którym nie powiedziałam jakie ono jest. Te, które wiedzą będzie mi miło jak nie zdradzą :)

Poza tym..

Zaczynam się nie mieścić w rurki a w te, w które jeszcze się mieszczę i tak muszę zapinać na guzik na gumce. Na szczęście mam kilka trochę większych spodni i tu mogę w nich poczuć się jeszcze normalnie, zapinając się zwyczajnie i mogąc zasunąć rozporek. Mam nadzieję, że po ciąży wejdę w te, w które teraz za cholerę nie mogę, bo trochę było by mi ich żal. Jak na razie wszystkie koszulki są na mnie jeszcze prawe, ale jak ubiorę się w obcisłą piżamę to łapie się za głowę jaki mam brzuch i jak powiększyła mi się pupa. W rurkach mam wrażenie, że tego aż tak nie widać. Łapie się za głowę widząc, że ważę 54 kg! A nie jem wcale więcej niż przed ciążą. Moja normalna waga wahała się między 48 a 50kg i może te 4 kg to niedużo, ale ostatni raz prawie tyle ważyłam u końcówki liceum i uważałam się za grubą. Był to jeden z powodów przez który zrezygnowałam z mięsa. Co najlepsze wege żarcie smakuje mi nawet bardziej niż przed ciążą. Czyżby mój synek miał tez być pescowegetarianinem? :) Fajnie by było.

Zaczęłam używać adaptera do pasów w aucie. Zawsze to bezpieczniej w razie W.

Zaczęły się bóle kręgosłupa. Od półtorej tygodnia mam okazję doświadczać tego mało przyjemnego uczucia, które promieniuje na moją słabszą-lewą nogę, że aż zaczynam kuleć. Joga w ciąży i inne ćwiczenia pomagają, ale w jakiś 50%

Koniec stycznia tego roku to dla mnie masa nerwów.

A mówią, że kobieta w ciąży ma się nie denerwować.

Tymczasem jako osoba niepełnosprawna mam, co 3 lata stawać w CPR na komisję, aby mogli zobaczyć, że mi się nie poprawiło i cudownie nie ozdrowiałam. Jak dla mnie to chore. Jak mogę ozdrowieć z choroby, którą mam całe życie i jest uszkodzeniem ośrodkowego układu nerwowego. Takie rzeczy same się nie naprawiają.No, ale taki jest wymóg. Jak na złość na komisję trzeba czekać do 2-óch miesięcy i w tym czasie człowiekowi zabierają wszystko; od legitymacji po karte do parkowania. Wszystko jest nieważne a więc jest się uznawanym za kogoś zdrowego. Trzeba opłacić wszystkie przejazdy bez ulg plus opłacić parkowanie a przy okazji zatrzymują ci jeszcze zasiłek dla niepełnosprawnych, więc jak nie masz pracy zostajesz goły i wesoły. Co tydzień mam spotkania w Rzeszowie z lekarzem i nie jeżdżę autem, bo mnie na to nie stać. Zostawiam samochód blisko przystanku, bo mam kartę do parkowania i nie muszę płacić. Od poniedziałku wszystko się zmieni, więc parkować będę musiała daleko i dochodzić na przystanek, plus płacić wszystko w 100% ceny , póki nie zaliczę komisji. Denerwuje się tym, bo jak zrobi się ślisko to jednak przejście kawałek z drugiego- niepłatnego parkingu może być dla mnie trudne przez ten ból kręgosłupa i słabą równowagę.

Przykre i zarazem totalnie śmieszne jest to, co akurat dzieje się w komunikacji z moim mężem, który nie ma czasu, co możecie wywnioskować z moich postów na fb. Dochodzi do tak śmiesznych sytuacji, że aż szkoda gadać. No, ale muszę przytoczyć kilka. 

Miałam w środę jechać zapłacić zamówione meble do pokoju mojego synka, bo praktycznie nic tam nie mamy, ale musiałam siedzieć w domu, bo miał przyjechać kurier z karmą dla psa. Był na wieczór, gdy wszystkie banki były zamknięte. No i dlatego wyszło, że w czwartek miałam jechać to załatwić. Mówiłam o tym mężowi, ale zapatrzony w telefon chyba nie zrozumiał. W czwartek rano zamiast pojechać razem, jednym autem każde pojechało swoim osobno w prawie tą samą stronę. 10 minut po tym jak mój mąż wyjechał ja wychodziłam z domu.Moim zdaniem byłaby oszczędniej jechać razem, ale uznał, że nie wiedział.

Pojechałam na szmateks, gdzie w czwartki są zawsze wyprzedaże po 5/6 zł i upolowałam 2 cudne bluzy dla mojego dzieciaczka. W ogóle nie zniszczone. W domu okazało się jednak, że przy jednej został taki klips. Nie chciało mi się wracać, więc dałam mężowi, aby spróbował zdjąć. Powiedziałam, że jak mu się nie uda ściągnąć to może w między czasie ktoś będzie jechać w tamtą stronę albo do chińczyka to ją weźmie i w którymś sklepie to ściągnął. Byłam raz świadkiem jak jakaś pani przyszła do chińczyka właśnie z taką sprawą i sprzedawczyni jej pomogła. Okazało się, że klipsa się nie da zdjąć tak, żeby nie uszkodzić bluzy a przy okazji zorientowałam się, że muszę jechać kupić płyn do demakijażu. Wsiadłam do auta a mój mąż wyskoczył z domu, że jak już jadę do miasta, żebym wzięła bluzę a dosłownie 20 minut wcześniej mówiłam mu, że nie będę tam specjalnie jechać. Płyn do demakijażu mogłam kupić o wiele bliżej. No, ale to nie koniec zabawnej historii z bluzą, bo.. uznałam, że potrzebuje w łazience uchwytu dla niepełnosprawnych. Tak, mimo problemów nie mam czegoś takiego, ale coraz bardziej rosnący brzuch oraz przez to, iż mi ciężej uświadamiam sobie, że to jest mi niezbędne przy normalnym funkcjonowaniu-przynajmniej w ciąży. Jako, że mąż rano był w domu wysłałam go do sklepu, aby się za tym rozglądnął a przy okazji podszedł zdjąć ten klips, bo jeden sklep jest przy drugim. Niedługo po wyjeździe dostaję wiadomość, że mam pokazać paragon z chińczyka, gdzie kupiłam podobno bluzę. No i znów wyszło, że nasza komunikacja skończyła się na całkowitym niezrozumieniu. Jeszcze raz musiałam wytłumaczyć, że bluza była kupowana w innym miejscu i że w chińczyku mógł poprosić o ewentualne zdjęcie klipsa. Klips zdjęli dopiero w miejscu, gdzie była kupiona, bo w chińczyku się nie dało.

Kolejna historia : jak ktoś czyta moje posty na fb to wie, że mam koszmarny problem z odkurzaczem, który sam sprząta a który to wzięliśmy na raty w maju 2021. Odkurzacz w listopadzie zaczął nie działać jak trzeba. Ogólnie ma niby jakieś czujniki i jak miał stopień/ krzesło/ ścianę to albo się wycofywał lub omijał. Potem zaczął tego nie robić, tylko zatrzymywał się na wszystkim i póki ktoś nie podszedł i go nie przestawił sam się nie ruszył. Jak człowiek przestawił go 50 razy, bo zawsze coś było na drodze to już miało się go dość. W końcu odwieźliśmy go do Media Expert, gdzie był wzięty na raty i po 2 tyg dostaliśmy go z powrotem w dalszym ciągu zepsutego. Podczas 5 odwożenia mąż powiedział mi, że wypełnił jakieś papiery i tyle. Nie skojarzyłam, że chodzi o rękojmie. W końcu nie znam się na takich rzeczach. Wczoraj odwiózł go 6 raz, bo według sprzedawców trzeba go jeszcze raz odesłać do serwisu, pomimo tego, iż pokazał im na sklepie to, że sprzęt nie działa. Dziś otrzymaliśmy list, że sprzęt jest sprawny i była to wiadomość odnośnie złożonej rękojmi. Nie wiedziałam o tym i dzwoniłam na infolinię, gdzie powiedziano mi, że mogę składać o tę rękojmię. Dopiero potem mąż powiedział mi, że ten list to właśnie tego dotyczy. Szkoda, ze nie wiedziałam wcześniej, bo spytałabym na infolinii, co dalej. Sklep podpiera się opinią z serwisu i jak teraz zwrócą go, utrzymując zdanie, że jest dobry a dalej nie będzie działać to już naprawdę nie wiem. Nikt normalny w takiej sytuacji nie płaciłby jeszcze 2 lata rat nie mając sprawnego sprzętu.

Denerwuje mnie to, bo teraz ten odkurzacz przydałby mi się najbardziej. Nie jestem w stanie sprzątać odkurzaczem. Już przed ciążą było to dla mnie trochę zbyt trudne a teraz? Mój mąż też nie jest fanem sprzątania podłogi a im więcej kurzu tym bardziej kicham :/ Mam wrażenie, że tamtych ludzi to nie obchodzi. W końcu ważne, żeby kasa się zgadzała.

No i jest 19:29. Rozpisałam się przez tak długi okres czasu, że pominęłam godzinę jedzenia kolacji i zaraz idę nadrobić :) a potem kąpiel z maseczką na twarzy w rozpuszczonej soli z czarnej róży. Oczywiście nie będzie to bardzo gorąca kąpiel, bo takie są w ciąży niewskazane.

Lecę..

Życzę wam miłego wieczorku. Na razie.





poniedziałek, 13 grudnia 2021

Jak się czuję w ciąży, o ciąży i o rocznicy.

 Hej!

Dzisiaj wieczorem minie 12 lat jak przekułam wargę. Co roku dodaje coś w roli pochwalenia się kolejną rocznicą, ponieważ uwielbiam mój kolczyk w wardze. Przebijając ją nie sądziłam, że aż tak będę go lubić.

Dzisiejszą rocznicę jednak przyćmiewa wiadomość, którą wczoraj dałam na fb i insta o mojej ciąży. Uznałam, że jak emocje opadną napisze notkę. Zwłaszcza, że wiele osób pyta o moje samopoczucie. Czuję się, kochani teraz już bardzo dobrze, ale nie było tak cały czas przez ostatnie 12 tygodni.

No, ale od początku.

Podczas tegorocznych wakacji coś się we mnie przełamało w tym temacie. Nie będę kłamać nie było to pierwsze moje załamanie, kiedy widziałam u kogoś dziecko albo usłyszałam o czyjejś ciąży. Pamiętam jak raz przyszłam zaryczana z kościoła, bo był chrzest córki jednej z dziewczyn, z którą kiedyś chodziłam do klasy. Miałam takie momenty i na tych wakacjach to jakoś szczególnie się nasiliło. Odezwał się we mnie instynkt, który mówił, że już czas. Słucham zawsze swojego serca a poza tym byłam okropnie ciekawa czy faktycznie w te ciążę mogę zajść. W końcu jak powiedział mi kiedyś kręglarz mam tak po napinane mięsnie od spastyki, że to aż będzie blokować poczęcie. Nie do końca w to uwierzyłam. Gdybym uwierzyła to pewnie zaraz bym zaszła w ciążę odstawiając antykoncepcje a w tamtym czasie nie było możliwości posiadać dziecko. Mieszkanko 15m2, w którym ledwo my się mieściliśmy w dwójkę, potem w PL nie wyremontowany dom, bez łazienki. Nie miałam prawa jazdy a przy dziecku się przydaje, chciałam jeszcze coś osiągnąć, coś zrobić. Wszystkie te sprawy udało się uregulować. Jedynie nie udało mi się dostać renty z ZUSu, żeby być bardziej zabezpieczona.

Wracając jednak do wakacji, zaczęłam też myśleć o dziecku i przyszłości w inny sposób. Przyszłość jest niewiadomą i czekanie na lepsze dni to marnowanie czasu. Nigdy nie wiadomo czy przyjdą a dziecko? Dziecko jest pewne, jest przyszłością. Za 3 lata leczenia się w PL miałam do czynienia z 4 neurologami i każdego pytałam jak to na mnie wpłynie, czy są przeciwwskazania. Każdy mówił, że najwyżej pod koniec będę więcej leżeć i będzie bolał mnie kręgosłup- czyli standard, nawet dla zdrowych osób.

Ostatecznie 24 października, w drugim miesiącu od odstawienia antykoncepcji z samego rana ujrzałam na teście ciążowym 2 kreski. Był to dla mnie szok, chociaż w sumie i tak wiedziałam. Karol wszedł za mną do łazienki i pokazałam mu test- w taki sposób się dowiedział. Poza tym pobolewał mnie brzuch dołem (jak nigdy, bo mam bezbolesne miesiączki) a piersi bolały jakoś mocniej niż zwykle. Czułam pod skórą, że coś jest na rzeczy a po drugie dosyć pilnuje swoich cykli, które są regularne. Dzięki monitorowaniu ich, wiem nawet na dzień dzisiejszy dokładną datę poczęcia:)

Dowiedziałam się o ciąży w ostatnim dniu 5 tygodnia. W 6 tyg zaczęłam szukać ginekologa na NFZ i wiecie, co bardzo się zawiodłam. Usłyszałam, że wizytę mogę mieć za miesiąc albo jak chce do innego lekarza to w grudniu mogę dzwonić o termin na przyszły rok😤 Jak jesteś u początku ciąży chcesz wiedzieć wszystko: czy ona jest na pewno, czy jest wszystko w porządku, chcesz zrobić badania a nie czekać 2 czy 3 miesiące. Pod koniec 6 tygodnia zaczęłam mieć mdłości- poranne i wieczorne.Byłam też mega senna. Zostało mi to jeszcze. Tyle, że wtedy musiałam pospać w ciągu dnia. Teraz kładę się czasami po 21. W 7 tygodniu poszłam prywatnie do ginekologa potwierdzić ciążę. Poradziłam sobie też od razu z porannymi mdłościami zjadając zaraz po przebudzeniu 2 ciasteczka owsiane. Chociaż czasem to nie pomagało, bo jeżeli stałam zbyt długo to wracały. Pamiętam taką sytuację z rana, gdy szukałam w lodówce cytryny. Byłam pewna, że ją włożyłam do niej, ale nigdzie jej nie było. Zrobiło mi się niedobrze i musiałam usiąść. Dobrze, że Karol był w domu to mi ją znalazł. Zrezygnowałam z chodzenia do kościoła przez 3 niedziele. Wystarczyło, że podczas jednej przez stanie zrobiło mi się na tyle nieprzyjemnie, że o mało a zwymiotowałabym w maseczkę. Nie chciałam, żeby ktoś się domyślił albo wystraszył, gdybym siadła podczas formuły na stojąco, więc wytrzymałam, ale niewiele brakło. Trzymałam w tajemnicy ciążę do 9 tygodnia. Powiedziałam wtedy o niej mojej mamie a mój mąż swojej rodzinie. Jeżeli chodzi o zachcianki to początkowo były to ogórki kiszone, ale szybko zmieniłam je na konserwowe. Poza tym ciemne winogrona- o tak! Mandarynki, które co ciekawe łagodziły mdłości. Kiedy przychodziły wieczorne, musiałam wywietrzyć dobrze sypialnie a potem wąchałam skórki z obdartej mandarynki i wszystko się uspokajało .Przerzuciłam się z ukochanej herbaty z sokiem z malin na herbatę z plastrem cytryny.

Zaczęłam nienawidzić pizzy. Tak, serio przestała mi smakować a potem to już nie mogłam na nią nawet patrzeć. Zjadłam raz zapiekankę, ale z trudem a pizza i zapiekanka to było moje ulubione jedzenie. Przestałam lubić się z kawą. Próbowałam pić kakao z mlekiem roślinnym- to jedynie wchodziło, przy krowim miałam duże mdłości. Ostatecznie okazało się, że mogę pić kawę, ale tylko z saszetek 3w1.Tylko to toleruje mój organizm. Będąc w ciąży jakoś tak automatycznie wiesz na co zamienić coś, co przestało ci smakować. Wiesz jak poradzić sobie z mdłościami i co ci pomoże. Chociaż.. w sumie zawiodłam się raz i to na moim ukochanym soku pomidorowym. Wydawało mi się, że organizm przyjmuje go dobrze, ale w tamtym tygodniu po dłuższej wycieczce autem (ponad 2h) zwymiotowałam po raz pierwszy i to właśnie nim. Dobrze, że w domu a nie po drodze.

Będąc szczera powoli, co najgorsze przechodzi w zapomnienie. Nie mam mdłości porannych. W kościele jestem w stanie wystać (chociaż troszkę mi słabo, ale nie a tyle, aby trzeba było siedzieć), wieczorem mam delikatne mdłości, ale widzę, że coraz bardziej ustępują. Wiem, że i tak łagodnie to przechodzę w porównaniu do innych dziewczyn, które wymiotowały raz za razem.

Wkurzają mnie tylko niektórzy ludzie, którzy wiedząc o mojej ciąży plus o tym, że jestem niepełnosprawna traktowali mnie z góry, wpychali mi się w kolejkę, kazali długo stać. Każda kobieta, która była w ciąży wie, że wystanie w tym stanie jest po prostu trudne. Serce bije szybciej i robi się słabo oraz zaczyna być niedobrze. Tymczasem miałam sytuacje, że brakowało mi już sił na wystanie, osunęłam się do kucania na podłogę, bo ktoś mnie ignorował. Było to bardzo przykre. Czasem zaczynam wątpić w ludzką empatię.

Dlaczego czekałam 12 tygodni, aby ogłosić tę nowinę? Nie wiem czy słyszeliście, ale do 12 tygodnia ciąża nie jest pewna. Często kobiety ją tracą, zwłaszcza jeśli jest pierwsza. Byłam cały czas przygotowana na to, że tak może się stać, więc po co miałam się chwalić jak było tyle niepewności? Z tej samej przyczyny kobiety się nie chwalą przed 12 tygodniem a czasem i wcale. Boją się, że coś może pójść nie tak. Ja doczekałam do końca 12 tygodnia, aby się pochwalić. Po prostu nie wyobrażałam sobie tego nie zrobić, kiedy od początku po prostu chciałoby się wykrzyczeć to całemu światu.

W swoim życiu spełniałam się w wielu sytuacjach jako emo osoba. Zawsze było to świetne doświadczenie. Teraz myślę, że kolejnym takim będzie być emo matką. Wcale nie oczekującą na to, aby dziecko było emo. Przecież ważniejsze jest, aby było prawdziwe, było sobą. Nie każdemu pisana jest ta droga, nawet jeśli ma taką matkę jaką będę ja. Nie boje się tego, że będę musieć zdjąć kolczyk z wargi -przecież są labrety . Zawsze mogę zmienić, aby nie kusiło dziecka do ciągnięcia mnie za kolczyk. Chociaż szczerze to nie zdarzyło mi się, kiedy byłam opiekunką do dzieci w UK, żeby dziecko chciało go ciągać. Wiem, że nie będzie łatwo i mentalnie się na to przygotowuję.W końcu tyle osób dało radę, więc czemu ja miałabym nie dać ;)

Po wczorajszym wpisie na fb dostałam mnóstwo gratulacji. Chyba tyle lajków nie miałam nigdy. Byłam zaskoczona, że aż tyle ludzi to ruszyło. Wiele się odezwało proponując wsparcie. Jestem tym naprawdę poruszona i dziękuję wszystkim. 






piątek, 3 grudnia 2021

 Hej

Zaczął się grudzień - miesiąc, który ma dla mnie dosyć sentymentalne znaczenie. W zasadzie przez jesień do grudnia w moim sercu pojawiają się wspomnienia i nostalgia za starymi, dobrymi chwilami, które są już za mną. Miło wspomina się coś, co było kiedyś. Lubię wracać do historii, które wydają mi się czasami nieprawdopodobne i tak odległe jakby były baaaardzo dawno temu a dzieli je tylko kilka-kilkanaście lat. Jestem takiego usposobienia, że wszystko dobre jak i złe, co zostawiło we mnie ślad po prostu wraca a ja zamiast gapić się w ekran telefonu, patrzę przez okno i widzę świat z przed lat. 

Dzisiaj miałam niełatwy dzień od samego rana. Wstałam o 6:40. W domu było dosyć zimno, bo okazało się, że mój mąż zaspał i nie miał czasu zapalić pod piecem. Kiedy zajęłam łazienkę, on szybko się ubrał i wyszedł, bo czekał na niego znajomy .Byłam wściekła, bo miałam wyliczony czas do wyjścia a tymczasem doszło mi trochę obowiązków. Ubrana szybko zajęłam się kotami, które jeszcze nie jadły i poszłam wyprowadzić na podwórko psa. Okropnie się denerwowałam, że nie zdążę. Wszystko jednak poszło w miarę sprawnie i zdążyłam zrobić , co miałam zaplanowane. Wybrałam się dzisiaj do Rzeszowa, do szpitala, aby złożyć formę na ksera z mojego leczenia z dwóch lat. Tak to jest, że nawet jeżeli masz stwierdzoną niepełnosprawność to dostajesz ten "status" na określony czas. Przynajmniej ja tak miałam zawsze i co 3 lata muszę składać papiery, które uzbierałam za ten czas na kolejną komisję. Wszystkie wpisy lekarzy z wizyt plus kartki z rehabilitacji. W sumie to strasznie głupie. Jak ktoś widzi, że mam niepełnosprawność, która jest uszkodzeniem w organizmie od zawsze to nie wiem jak może liczyć na to, że po 3 latach wyzdrowieje. To nie złamanie ręki czy nogi, które się w końcu wyleczy. Zeszło mi bardzo długo , aby to załatwić. Jako, że wzrosły ceny paliwa to nie jeżdżę od pewnego czasu na Rzeszów własnym samochodem. Po prostu nie jestem na tyle bogata, aby stać mnie było dokładać do drogi 30/40 zł. Właśnie tyle wyliczył mój mąż po porównaniu ceny biletu w autobusie (gdzie mam sporą ulgę) do tego ile zapłaciłabym za cenę paliwa tej samej drogi. Druga sprawa to parkowanie. Mój instruktor nie nauczył mnie za dobrze parkowania równoległego (wiem, że nie jestem jedynym takim przypadkiem-masę osób nie potrafi), więc nie wszędzie mogę zaparkować a miejsc na parkowanie prostopadłe jest jak na lekarstwo albo wcale. Zwykle jednak jadąc na Lwowską jechałam autem. Dziś pierwszy raz autobusem od niepamiętnych czasów. Nie wiedziałam dokładnie o której mam jakiś autobus i skończyło się tym, że przemarzłam na przystanku 20 min. Autobus miał być za 10 min jak przyszłam, ale się spóźnił drugie tyle. Zdałam sobie sprawę z tego, że gdy miałam 18 lat potrafiłam wyjść na -10 w bluzie i podartych rurkach i jakoś się nie telepałam a teraz byłam dobrze ubrana, w płaszczu zimowym i było mi tak bardzo zimno, pomimo -1.Coś jest, więc w tych słowach, że na starość jest dużo zimniej człowiekowi niż za młodu. W Rzeszowie też czekałam z 15 minut na przystanku i trafiłam do szpitala dopiero po 10 . Złożyłam formę i wsiadłam w 13, która jedzie bardzo długo. Nie chciało mi się czekać na 17, która miała być za 20 min.Kiedy dotarłam na dworzec podmiejski okazało się, że muszę czekać jeszcze prawie 30 min na autobus w stronę mojego miasta. Dobrze, że jest tam ocieplana poczekalnia oraz automaty z przekąskami, bo było już przed 12 a ja jadłam o 7, więc byłam  głodna. W sumie w domu byłam na 12:30. Wyprowadziłam od razu psa i poszłam rozpalić pod piecem. Okazało się, że mój mąż nie domknął drzwi z tył i w całym domu było  tak lodowato jak na zewnątrz :/ Pierwsze kilkadziesiąt minut musiałam spędzić w domu w płaszczu. Zrobiłam sobie gorącej herbaty z cytryna i zrobiło mi się po dłuższej chwili cieplej. Później zabrałam się za robienie gołąbek. Nigdy nie robiłam ich sama, zawsze pomagała mi mama. Tyle, że jej teraz przy mnie nie ma, więc musiałam zrobić je sama i to w dwóch wersjach, bo z mięsem i bez. Moje wyszły super. Myślałam, że dłużej mi z nimi zejdzie, ale bardzo szybko je zrobiłam. Teraz spokojnie mogę siedzieć i pisać notkę tutaj.

Wczoraj miałam pewne przemyślenia odnośnie mojego życia i przeszłości .Mile widziane jest przez innych, kiedy przejdziesz przez piekło i jesteś dalej dzielna/dzielny. Szukasz wszystkiego, co dobre w tym złym, które cię spotkało. Ludzie patrzą na takie osoby z podziwem, że potrafią i potrafiły sobie poradzić. Wspaniale też myśleć o sobie, że się jest takim kimś i nie jest to złe, jeżeli jest się pewnym, że nie pocieszasz się w ten sposób i nie starasz zagłuszyć bólu czy żalu, który masz w środku. Nie mówię, że trzeba użalać się nad sobą, ale zagłuszanie negatywnych emocji, które są częścią nas to tak jakby próbowanie na siłę się uszczęśliwić w oczach innych. Jestem dzielna i poradziłam sobie wiele razy, bo musiałam. Jednakże prawdziwa ja to ta, która była nie tylko dzielna. Prawdziwa ja to osoba, która nosi blizny po ranach zadanym przez przeszłość, gdzie ja i moje potrzeby były zostawione bez odpowiedzi. Prawdziwa ja to ta, która nie miała normalnego życia nigdy. Ludzie wstydzą się bólu, ale ja nie. Wszystko to składa się na prawdziwą mnie a nie na idealną. Wiele ludzi chce być idealnych i odcina się od wszystkiego, co ich spotkało i jacy byli. Szukają formy, która będzie dobra w oczach innych. Ja wolę być prawdziwa ze wszystkimi złymi i dobrymi rzeczami jakie przeżyłam. Jestem wtedy po prostu rzeczywista i taka jaka jestem.



piątek, 26 listopada 2021

Notka po dłuższym czasie

 Witam Was.

Nie odzywałam się na blogu masę czasu. Dziś poczułam wenę, aby to zrobić i napisać trochę prawdy o tym dlaczego tak trudno pisać bloga. Założyłam tego bloga ponad 3 lata temu z zamiarem zapisywania go grzeczną treścią, w której nie będzie bólu, narzekania. Chciałam opisywać swoje życie w jasny sposób po to m.in aby nikt nie zarzucał mi, że jak typowe emo się użalam. W naszym świecie nie ma przyzwolenia na bycie smutnym, na złe wspomnienia. Nie ma przyzwolenia na to, aby móc oficjalnie coś wyrzucić z siebie na blogu. W końcu nie tylko mnie, ale innym z pewnością dało się słyszeć, że to nie wypada a swoje brudy powinno się prac w domu. Nie wypada, więcej .. ludzie oczekują, abyś się głupio uśmiechała od rana do wieczora, na każdym zdjęciu. Chciałam stworzyć jasną kartę pokazującą tylko to, co dobre, aby było łatwiejsze w odbiorze, ale.. ostatnie miesiące uświadomiły mi, że to czyste zakłamywanie rzeczywistości. Życie ludzkie nie składa się wyłącznie z grzecznych notek. Tyle, że większość tak właśnie chce być widziana, ale czy to jest prawdziwe? Czy ja jestem prawdziwa, kiedy piszę okrojone teksty, żeby nikt się nie przyczepił. Nie, cholernie nie jest to prawdziwe. Jak już to tylko w 50%, gdzie te prawdziwe, dobre rzeczy opisuję.Dlatego tak ciężko jest pisać bloga, jeżeli chcesz to robić wyłącznie w jasny sposób. Ja jestem kimś, kto ma z tym problem. Próbowałam, ale  nie potrafię okrajać swojego życia. 

Jestem tu w 100% ze wszystkimi emocjami; dobrymi i złymi.

Nie powiem ile razy słyszałam dodając status "smutna" lub podobny na fb, że po co ludzie mają wiedzieć? Po co chcesz to wyrzucać z siebie? Czemu nie udajesz idealnego życia bez kłopotów i kłótni ? Takie coś mnie zabija. Milczenie mnie zabija a udawać nie potrafię.

Zawsze byłam za tym, aby nie wstydzić się tego, co czuje. Nie trzymać smutku i samotności w sercu, gdy jest jej dużo. A jednak bywały sytuacje, gdzie dałam się nagiąć przez gadanie :"co ludzie powiedzą?" i że nie mogę napisać tego albo owego, bo będzie źle. No, ale dla kogo? Jasne, że przede wszystkim dla mnie. Po 1, bo starałam się wszystko zamykać w sobie i cierpieć tak, żeby nikt nie widział. Po 2: czułam, że sama siebie tłamszę. Nawet jak ktoś jest najsilniejszy potrzebuje porozmawiać, mieć kogoś obok. Ja nie zawsze tak miałam a emocji i myśli było tyle, że nawet kartki pamiętnika tego nie chciały udźwignąć. Stąd pisanie o tym dalej. Wyrzucanie z siebie, aby było łatwiej.

W swoim życiu mam nie jedną ciężką historię, którą gdzieś noszę, bo też ją chowałam przed ludźmi i nie wyrzuciłam odpowiednio mocno, aby dziś nie była zakończonym wspomnieniem. Boli mnie, że musiałam się krygować z napisaniem czegokolwiek, bo ktoś o byle, co mógł się poczuć obrażony. Zrozumiałam w ostatnim czasie, że wszystko, co robimy właśnie tak działa; nawet nie wiesz czym i kiedy możesz kogoś urazić a ja starałam się nie urazić nikogo. Już nie chodzi tutaj o pisanie o kimś źle, ale pisanie nawet ogólnie o życiu. Ciężko jest wyhaczyć, co możesz napisać a co kogoś może dotknąć. Co gorsza jest to straszne w momencie, gdy zdajesz sobie sprawę, że ludzie podejrzewają cię tylko o złe zamiary; że komuś coś zarzucasz, że chcesz komuś zrobić krzywdę. Tylko ja się pytam :"co zrobiłam, że tak o mnie myślą?". Znają mnie. Wiedzą jaka jestem a mimo tego jak coś powiem/ napiszę nawet w normalny sposób zaraz muszę przepraszać. Tak po prostu, za nic. 

Doszłam, więc do wniosku, że albo będę pisać jak czuje lub nie będę pisać wcale. Z tym, że to drugie wiąże się też z tym o czym pisałam wcześniej. Chciałabym być wolna, aby móc pisać jak chce i co chce , zamiast oglądać się na innych i zniechęcać, że muszę kombinować jak to napisać. Pewnie mówiąc o wielu rzeczach głośno oberwie mi się po głowie jak zwykle.No, ale czy nie obrywało mi się, gdy pisałam grzecznie? 

Dobrze a teraz w wielkim skrócie, co działo się ze mną za te kilka miesięcy.

Ostatnia notka jest z marca, więc wiem gdzie zacząć. W maju obchodziłam 30stkę. Dzień był uroczy, co mogliście zobaczyć na filmie z tego dnia a jednocześnie, przeraźliwie był to samotny dzien.Nie powiem, że nie zazdrościłam innym z mojego rocznika jak wstawiali zdjęcia ze specjalnie zrobionym dla nich imprez urodzinowych albo przynajmniej z rodziną. Ja nie miałam czym się pochwalić. Nie mam znajomych, którzy chcieli by ze mną świętować. Moja mama nie mogła przylecieć przez ograniczenia convidowe a mąż pracował. W 30 ste urodziny miałam odkopać swój słoik marzeń, który był zakopany od moich 18-nastych urodzin. Nie wiem jakim cudem, ale po przeoraniu miejsca, gdzie powinien być go nie było. W czerwcu myślałam, że będę na weselu, ale znowu te ograniczenia convidowe wszystko pokrzyżowały. Szczerze mówiąc, wyobrażałam sobie od dzieciaka, że tam będę, ale los wszystko pokrzyżował i było mi trochę smutno i nostalgicznie. Znowu zdałam sobie sprawę jak czas wszystko pozmieniał. No, ale o to nie mogę mieć do nikogo żalu.Postarałam sie trochę otworzyć i zaczęłam częściej wychodzić do ludzi-przynajmniej z mojego, znanego podwórka. Dobrze mi to zrobiło. Później był wyjazd w Pieniny. Fajnie spędzone parę dni i masę chodzenia. Zakwasy w nogach miałam okropne. Po powrocie zaraz wesele w rodzinie męża i tu dla mnie ta impreza była wyjątkowo nieudana. Poczułam się upokorzona przez to, że się wywróciłam. Każdy kto widzi jak chodzę wie, że to z choroby.Widać, że mam słabszą równowagę a jak się denerwuje to tym bardziej. Tymczasem wkurzył mnie brak empatii i dogadywanie jednej osoby. Spędziłam pół wesela na zewnątrz, gdzie udawałam, że mi słabo, aby ewakuować się z sali i posiedzieć z kimś normalnym. Drugi dzień tak mnie wkurzył przez wszystko, że  spakowałam rzeczy i wróciłam ponad 100 km sama do domu.Byłam z siebie dumna, bo pokonałam sama aż tak długą trasę. Z drugiej strony było mi smutno. Poza tym miałam zaraz rehabilitacje, na które czekałam jakieś 8 mies.Tak, dokładnie tak trudno dostać się na masaże. Czytanie Narodowe, na które zostałam zaproszona a które było połączone z promocją mojej książki było dla mnie jednym z najlepszych momentów tego czasu. Byłam dumna z siebie, z tego, że tam jestem- ja -osoba emo. Niesamowicie naładowała mnie tolerancja tych wszystkich, ważnych osób. Po prostu to było coś tak cudownego, że aż trudno opisać mi to słowami. Chciałabym to wspaniałe uczucie z tamtego dnia zachować na zawsze.No i przyszła jesień. Tego roku liczyłam na atak corocznej nostalgii i się przeliczyłam.Nie dałam rady pójść na mój jesienny spacer w pola, bo było tyle błota, że wróciłam się już u początku drogi o mało jeszcze w nie nie wpadając, gdy mój pies ujrzał konia i mnie szarpnął.Jakimś cudem tylko udało mi się uniknąć upadku. W końcu mój dom został przemalowany na czarno i moge się pochwalić, że jestem emo, który ma prawdziwie emowaty domek.Pracowałam więcej nad powieścią, gdy uświadomiłam sobie niektóre z tych rzeczy opisanych na początku. Nie uwierzycie, ale też miałam blokady przez to "co ludzie powiedzą". Pewna rozmowa uświadomiła mi, że mam prawo pisać, co chce a nie zastanawiać się nad tym na ile mogę poruszać takie tematy. Fajnie wszystko ruszyło wtedy z kopyta, ale znów wyskoczyło coś, co mnie trochę poblokowało a czego w sumie chciałam. Co prawda zamierzam wrócić do kontynuowania pisania, ale nie jestem tak pewna jak wcześniej czy to ogóle da się wydać. Nie wiem na ile będę w stanie się do tego zebrać, właśnie teraz. Aczkolwiek i tak jest jeszcze to temat odległy. Obiecywałam sobie, że skończę ją do końca tego roku, ale widzę jak ślimaczą szybkość to nabiera. Nie brak weny, nie brak pomysłu, brak motywacji i zorganizowania siebie-tu leży cały pies pogrzebany i na tym wykładają się i inni pisarze.

No i to wszystko, co miałam napisać. Notkę piszę już co najmniej godzinę. Mam nadzieję, że za jakis czas znów znajdę wenę i motywację i się tu pojawię. Pozdrawiam.




wtorek, 2 marca 2021

Życie jest totalnie śmieszne;
kiedy z jednej strony coś w końcu nabiera barw i zaczyna się układać to z drugiej wszystko się sypie. 
Jesteś z jednej strony w czarnej dziurze beznadzieji, że brak ci sił. 
Z drugiej strony jesteś przeszczęśliwa, bo masz to, co chciałaś. 
W jednym momencie goszczą w tobie dwie skrajności emocji, gdzie jedna walczy z drugą- jak dobro ze złem, aby wygrać i przejąć nad Tobą kontrolę. 

sobota, 27 lutego 2021

Wielki szum w około mojej osoby i szpital.

 Witam !

Jejku jak dawno tu nie pisałam. Miałam zamieścić tu notkę 10 lutego, bo mam wersję roboczą , ale w końcu tego nie zrobiłam a wydarzyło się tak dużo. Teoretycznie każdy, kto śledzi moje konto na fb to wie, co się dzieje u mnie. Dzisiaj jednak postanowiłam wszystko opisać i opowiedzieć to czego nie wiecie.

Wydarzyło się przez ten czas u mnie sporo, więc to będzie długaśna notka. Jeśli lubisz czytać moje notki to zapraszam. Usiądź wygodnie z herbatka, kawą a może Monsterkiem i do dzieła 😜

Sama nie wiem od czego zacząć. Hmm,może od tego, że jak już większość  Was wie miałam wywiad w lokalnej tv. Link do wywiadu dodaje tutaj:

https://www.youtube.com/watch?v=5lWCO8-wkmo&list=LL&index=4&t=44s

To dla tych, którzy go przegapili 😃chociaż wątpię, że są takie osoby.  Niektórzy pisali mi po wywiadzie, że wyglądałam na bardzo wyluzowaną. Po części tak było. Znałam pytania dzień wcześniej. Mogłam ułożyć odpowiedzi w głowie, dzięki czemu było łatwiej. Nie jest to, co prawda tak łatwe jak nagrywanie na jakiś temat z ściągą i odnośnikami, dlatego też nie odpowiedziałam na wszystkie pytania tak jak to poukładałam w głowie. Według mnie nie wyszło przez to gorzej. Czy byłam wyluzowana? Owszem. Chyba fakt, że pracuje z moim Nikonkiem oraz z softboxem raz na tydzień zrobiło swoje. Obycie przed kamerą przez to mam wyćwiczone i weszło mi w krew. Stąd nie było strachu jak ujrzałam sprzęt w studiu. No, ale nie ma tak, żeby nie czuć stresu wcale. Jak na złość zaabsorbowały go moje nogi. Czułam jakby były dwoma, ogromnymi głazami, które musze przeciągnąć przez studio. Zrobiłam to w taki sposób, aby jak najmniej było to widać; po nagraniu gadałam jeszcze chwilę z dziennikarzami przesuwając się powoli ku wyjściu. No, ale i tak się nie udało, aby "głazy" nie zostały dostrzeżone. Przekonałam się w tym momencie, że najsłabsza część mnie zbiera cały stres. Całą reszta mojego ciała była spokojna.

Potem na grupie fanów TH zaczęto udostępniać fragmenty z autobiografii Billa, którą wydał. Byłam ciekawa tej książki- chyba każdy fan TH był i miałam w zamiarze kupić jak ukaże się w wersji angielskiej, no ale.. dziewczyny, które kupiły książkę zaczęły udostępniać przetłumaczone fragmenty  miałam okazję przekonać się, że nie chce jej czytać. Cóż.. bardzo zawiodłam się na osobie, która była dla mnie wzorem. Przypuszczałam już od Feel it all, że coś jest na rzeczy, ale nie drążyłam. Nie jestem już tak za TH jak wtedy, kiedy tworzyli naprawdę fajną muzykę. Szkoda tylko, że nie do końca była ich. Mysle, że wszyscy fani, którzy nie orientowali się wcześniej, co się dzieje i co tak naprawdę o nas myśli B byli równie mocno rozczarowani jak ja. Jak wspomniałam miałam kupić te autobiografie, gdyby wyszła w języku angielskim, ale po fragmentach uznałam, że to czysta starta pieniędzy. To śliczne i znane nam z różnych wypowiedzi TH było zakłamane dla nas pod publikę. Strasznie to smutne, że byli tylko sprzedającym się produktem. Co gorsza w książce ponoć B strasznie się wywyższa, bo ma kasę. Nienawidzę takiego podejścia i z ciężkim sercem słucham jak leci jakaś ich piosenka.

Przy okazji autobiografii samą mnie nabrała chęć napisać swoją. Bądź, co bądź moje życie od samego początku nie było jak u wszystkich. Siadłam przy tym  i powstały 3 pierwsze rozdziały. Po napisaniu ostatniego, niecałego uznałam, że nie każdy może pisać autobiografię. Już nie chodzi o to czy dało by się wydać czy nie. Po prostu mogłaby zranić innych ludzi, gdybym pokazała prawdę. Niektórzy nie chcieliby, abym o nich pisała a byli tak związani ze mną, że się by nie dało ich pominąć. Myślę, że wywołałabym burzę.. a po co mi to? Z drugiej strony jakoś tak, że nie o wszystkim można pisać a jak już to tylko przenosić w coś w powieściach, aby nie było do końca wiadomo, co jest prawdą a co wyobraźnią

Potem naszła mnie ochota znalezienia jednego zdjęcia z 2005, gdzie mam miniówkę i długie skarpetki w paski. Było to zdjęcie zrobione zanim dowiedziałam się o istnieniu emo. Ubrałam się wtedy tak nieświadomie. Chciałam je znaleźć. Zdjęcia nie odszukałam, bo większość płyt po prostu była mega porysowana. Nie dbałam o nie za bardzo. W jednej wczytało mi zawartość i znalazłam tam filmik z wyborów miss 2008. Przypomniałam sobie także o płycie z wyborów 2007 i naszła mnie nostalgia. Obie płyty nie za bardzo dało się oglądać, ale znajomy podsunął, że można je naprawić za pomocą regeneracji Jako, że tu nigdzie nie ma takiej opcji, znalazłam na allegro firmę, która się tym zajmuje i tak oto otrzymałam  obie płyty z powrotem. Kiedy je przeglądnęłam, nie mogłam się napatrzeć na siebie. Tak, to byłam ja- całkiem inna. Czułam się jakbym patrzyła na siebie z innego wcielenia. Niesamowite odczucie. Usiadłam i pomyślałam, że powiedziałabym coś tamtej Ev, gdybym miała możliwość. 

Po tym wszystkim dostałam wiadomość, że burmistrz chce wręczyć mi gratulacje w związku z wydaniem książki. Umówiono mnie z nim na spotkanie i powiem wam, że chyba wtedy najbardziej do mnie dotarł fakt, co zrobiłam. Teoretycznie zdawałam sobie z tego sprawę i cieszyłam się tym, ale dopiero tamto spotkanie odcisnęło mi w sercu taką radość, że aż ciężko to opisać. Po pierwsze nie wiedziałam nawet, że pojawi się na nim tv i prasa. Mama coś wspomniała mi przed wyjściem, że to bardzo możliwe i żebym się na to przygotowała, zamiast myśleć, że będzie kameralnie i bez szału. Kiedy wjeżdżaliśmy na parking pod ratuszem ujrzałam wchodzących do budynku dziennikarzy i wiedziałam. Początek spotkania był spoko. Trochę po opowiadałam a potem było oficjalne wręczenie gartulacji i pióra. Flesze ciskały swoje światło w moją stronę a obiektyw kamery był skierowany na mnie i burmistrza. Dotarło do mnie właśnie wtedy, że zrobiłam coś niezwykłego! Niestety moje nogi znowu zaczęły absorbować za bardzo emocje i trzęsły się jak osika. Dlatego też na video można ujrzeć, że trochę sie kręcę:https://www.youtube.com/watch?v=NzHiv5X4ho4&list=LL&index=2&t=217s

Chciałam w ten sposób uspokoić mięśnie, ale nie pomogło. Grunt, że na filmie nie widać jak się telepią. Starałam się myśleć, że to normalne. Ile razy i ile osób jest w tak niecodziennej sytuacji? Myślę, ze nawet jak ktoś inny by był na moim miejscu to też by się telepał- może nawet cały.  Dostałam jeszcze od pana burmistrza upominek, który składał się z paru, różnych małych rzeczy. Nie spodziewałam się tego jak to wyglądało czy tego, że dostanę coś więcej niż gratulacje na papierze. Dochodziła do tego wszystkiego radość z świadomości, iż kiedyś w oczach wielu byłam tylko kimś dziwnym i nikim  a teraz pokazałam, iż wcale nie jestem taka najgorsza. Kiedy czułam się wyśmiewana siadałam i pisałam. Zatracałam się w świecie z wyobraźni i tam dawałam szansę bohaterom. Teraz los w mojej historii życia dał i mnie taką szansę. Szansa ta to nie tylko to, że wydałam książkę, ale także to, że pan burmistrz obiecał sfinansować drugi nakład, na który nie byłoby mnie stać zapłacić w całości nawet gdybym sprzedała to, co było księgarniach. A tu już rodzi się nadzieja, że z 2-óch nakładów będą kiedyś pieniądze na wydanie czegoś innego.

Potem pojawił się numer Reportera z moim wywiadem. Najciekawszym uczuciem było to, gdy w piątek weszłam na pocztę w mieście wysłać mamie gazetę a w każdym okienku leżał ten numer a w nim na pierwszej stronie moje zdjęcie z burmistrzem! 


Zniknęłam zaraz po tym w ten poniedziałek za murami szpitala na Szopena w Rzeszowie. Mój nowy neurolog (trzeci odkąd jestem w PL) wysłał mnie na badania, na które inni nie chcieli. Chciałyśmy sprawdzić poprzez rezonans lub inne badania czy faktycznie diagnoza z UK jest dobra. W UK miałam robiony rezonans i nic nie wykrył. Mam mózg i rdzeń kręgowy jak każda zdrowa osoba, ale.. jest jedno, ale, bo z czegoś muszę być chora. No i tu zachodziło pytanie, co było przyczyną? Teoretycznie mówione jest, że w ciąży/podczas porodu/ okołoporodowym musiałam mieć zniszczony czymś jeden nerw i dlatego moje nogi nie działają jak trzeba. Tyle, że badania powinny to wykryć a nie wykrywają. W szpitalu liczyłam na odpowiedź. Jednak jak zwykle już w pierwszy dzień spojrzeli w papiery z UK i uznali, że po co mają mi robić kolejny raz rezonans jak już miałam i nic nie wykrył. Nie tego chciałam. Poniedziałek spędziłam sama. Byłam sama na sali dwuosobowej i okazało się, że nie mogę nigdzie wyjść. Nienawidzę być w zamknięciu. Chciałam napić się coli a miałam tylko wodę  mineralną. Poszłam do lekarza dyżurnego zapytać czy mnie wypuści a on się nie zgodził, bo się mogę convidem zarazić albo wywrócę i poobijam, bo ślisko. Ekhem, znając swoje możliwości ruchowe na lodzie jestem ostrożniejsza i nigdy się nie przewracam-jak już to na prostej drodze, bo tam tak nie przywiązuje uwagi. W końcu zaproponował, że on pójdzie i mi kupi. No i tak było, zaraz przyniósł mi colę! Rozbawiła mnie trochę ta sytuacja .Cieszyłam się, ze jestem sama na sali. Jestem odludkiem i bałam się, że będę czuć się nie swojo przy obcej osobie. Jednak w tej ciszy przez resztę dnia myślałam, że oszaleję siedząc na sali. Nosiło mnie, bo brakowało mi wolności.

Drugi dzień przyniósł mi współlokatorkę. Okazało się, że jest 10 lat młodsza-czyli idealnie, bo z młodymi osobami super nawiązuje mi się kontakty. Pewnie przez to, że nie czuje się na swój wiek. Co najlepsze ona myślała, ze jestem z jej wieku ;) kiedy powiedziałam jej, że kończę w tym roku 30stkę była w szoku, co tym bardziej sprawiło, że zrozumiałam jak baardzo młodo wyglądam. Tego dnia miałam jedyne poważniejsze badania i było to emr. Zawieziono mnie i jeszcze jedną pacjentkę na nie pogotowiem, bo wykonywano je w innym miejscu. Miałam badane mięśni nóg za pomocą prądów i oczywiście wszystko wyszło dobrze. Nie mam żadnych uszkodzeń w środku. Najśmieszniejsze było to jak cackała się ze mną pielęgniarka, jak z jajkiem. Była mega wyrozumiała, bo na badanie zdjęłam na wszelki wypadek wszystkie kolczyki, z wargi też. Po badaniu poszła mi pokazać łazienkę, abym mogła sobie założyć kolczyk na wargę .Jeszcze do zakładania w uszach mi się tak nie śpieszyło jak na wargę. Skóra na twarzy szybko się zrasta. Pewnie dziurka by się nie zrosła za te 2h, ale czułam się bez niego niekompletna .Wieczorem na obchodzie lekarz zaczął mówić, że w czwartek wyjdę.

No i tak całą środę przesiedziałam bez badań, bo NFZ płaci za pobyt pacjenta jak jest 3 dni najmniej. Powiedziano mi, że chociaż badanie nic nie wykryło to stawiają na to, że po prostu jest to właśnie to, co wykryto w UK i tyle. Nie da się tego naprawić. Całe moje życie ma polegać na pilnowaniu rehabilitacji i braniu tabletek rozluźniających. Nie przestanę chodzić, jeśli będę się tego trzymać. Mogę starać się o dziecko i nie widzą przeciwskazań. Może nawet będę chodzić całą ciążę, jeśli wiele nie przytyje. Moja mama przytyła ze mną 2kg, więc jeśli to dziedziczne to miałabym duże szanse ruszać się do końca, gdybym była w ciąży. Chyba najbardziej chciałam usłyszeć to ostatnie.

Wyszłam ze szpitala przedwczoraj. Ucieszyłam się z powrotu do domu. Nie ma to jak własne łóżko. Spanie do której chcesz, gdyż nie budzi Cię  salowa. Zero badań czy ograniczeń.

Po powrocie doszły mnie słuchy, że jest osoba, która w pewnych miejscach na necie podpisuje się moim pseudonimem obrażając innych ludzi i wyśmiewając się z tego, że wydalam książkę. Niesamowicie przykre jest, że ktoś opluwa hejtem prawdopodobnie z zazdrości. Nikt nikomu nie broni próbować zdobyć własne marzenia. Nikt nie poczuje się lepiej próbując poniżać innych za to, że im się chciało i coś zrobili. To przykre, ale ta przykrość do tej osoby wróci.

Wczoraj w mieście zostałam zaczepiona przez 2 osoby odnośnie tego całego szumu, który się zrodził wokół mnie. Wierzcie mi to miłe być rozpoznawalnym już nie tylko jako emo, ale także jak ktoś, kto dosięgną swoich marzeń.

No i to wszystko, co miałam tu do zapisania. Ktoś dotarł do końca przez całość? Napiszcie. Tymczasem życzę wam miłego, udanego oraz wiosennego weekendu.

Trzymajcie się






sobota, 23 stycznia 2021

11 lat temu -moja studniówka (wspomnienia)

 Hej

Dzisiaj mija 11 lat od mojej studniówki! Mamo, aż ciężko uwierzyć, że czas tak szybko minął.

A pamiętam ten bal jakby był wczoraj. Był to dla mnie istny bal kopciuszka -bez pantofelka, bez księcia, ale w trampkach. Dlaczego?

Niedługo przed studniówką rozleciał mi się związek. Organizujące osoby naciskały na mnie, abym podała z kim pójdę. Jejku, pamiętam to.. i ten wstyd, kiedy nie wiedziałam z kim się wybiorę. Poprosiłam o pójście ze mna na bal chłopaka, z którym kręciłam pod koniec gimnazjum. Zgodził się. Ustalał ze mną czy ma ubrać krawat czy muchę i w jakim kolorze. Wszystko było już prawie ugadane. Podałam jego nazwisko oficjalnie do wpisania na listę i przypuszczam, że jedna osoba usłyszała to a parę dni później tamten chłopak mi odmówił. Chociaż był to okres mody emo i powinnam być z tego powodu podziwiana itd to osób do takiego podziwu nie było wiele. Bardziej miałam miano "dziwnej" "aspołecznej" "kogoś z kogo można się pośmiać". Przypuszczam, że chłopak rozmyślił się, gdy ta osoba doniosła mu jaką mam reputację i że dopiero, co rozeszłam się z chłopakiem. Odważni ludzie nie bali by się pójść ze mną, ale w czasach szkoły średniej nikt nie chciał być na celowniku przy emo dziewczynie. Większość po prostu tchórzyła, bojąc się jakie konsekwencje przyniesie pójście ze mną. Każdy bał się wytykania palcami i plotek. Jedynie ja -ja nigdy się tego nie bałam.

Cóż przyjęłam, że pójdę sama, co pewnie było też nowością (bo jak tu samemu iść na taką imprezę?) No a przede wszystkim pokazałam tym swoją odwagę .Nie były to czasy facebooka (chociaż miałam konto od ponad roku, ale nie było to tak modne jak teraz) i spotted, gdzie można było się ogłosić i znaleźć kogoś za kasę do pary.

Uznałam, że powinnam przeżyć własną studniówkę. Powinnam zobaczyć to na własne oczy. Studniówkę przecież ma się tylko raz, jeden raz w życiu. To był mój pierwszy powód, aby pójść. Drugim była sukienka. Kupiona specjalnie na najlepszych sklepach na Finsbury Park w Londynie. Wierzcie mi, jeżeli chodzi o sukienki to mają tam cuda.W żadnym innym miejscu w Londynie nie ma chyba tylu sklepów z nimi i z dodatkami. Oczywiście są to sukienki dla zwykłych osób, ale trafiła się tam i moja. Miałam upatrzoną inną, ale mama nakłoniła mnie na tą. Szczerze ani przez sekundę nie pożałowałam jej wyboru.

W dzień studniówki z rana byłam na cmentarzu. Była to sobota i było strasznie mroźno. Palce zmarzły mi strasznie a miałam zwyczaj taki jak Arnika z mojej książki, więc tym bardziej zmarzłam. Po powrocie zaczęły się czary Kopciuszkowego balu. Pamiętacie, że Kopciuszek został wyszykowany na bal przez wróżkę? Ja miałam podobnie. Moja w tamtych czasach przyjaciółka przyszła wraz z siostrą i to one mnie umalowały, uczesały i pomogły w sznurowaniu gorsetu. Zrobiły to z własnej woli, nie za kasę. Żałuję tylko, że miałam jasny makijaż. Gdybym dziś szła na studniówkę zdecydowanie bym się inaczej pomalowała.

Byłam za wcześnie na miejscu, bo aż godzinę przed! Stało się tak, bo zaproszenie na bal dostał mój eks chłopak i nie dopatrzyłam się dokładnie godziny, dlatego byłam pewna innej niż była podana. Nie miałam więc wejścia z woow, tylko zajęłam sobie miejsce przy stole. Ludzie powoli się schodzili. Słyszałam opinie, że moja suknia jest piękna, robiono sobie ze mną zdjęcia. Jedna z dziewczyn chciała, żebym pożyczyła jej diadem, ale odmówiłam, bo był przypięty, aby mi nie spadł. I owszem w tym wszystkim wyglądałam jak emo Kopciuszek z bajki. Wyróżniałam się jak zwykle. Tańczono Poloneza, ale ja tylko siedziałam. Momentami było mi totalnie przykro.. Chciałam to przeżyć i zobaczyć jak to jest. Jednak nie było mi dane. Partnerzy niektórych dziewczyn prosili mnie do tańca kilka razy później. Poszłam, ale naprawdę kiepsko tańczyło się z sukienką z trenem na zatłoczonej sali. Ostatecznie po zdjęciach klasowych, około 12 w nocy uznałam, że wrócę do domu. Szatniarz nie chciał wydać mi mojej kurtki, bo twierdził, że zbyt szybko. 

Ktoś podszedł i zapytał : "Dlaczego już idę?" 

Odparłam, że jestem jak kopciuszek, który musi wrócić przed 12. 

Na co on : "Gdzie masz pantofelki? " 

Odpowiedziałam : "taki Kopciuszek jak ja ma trampki" i odsłoniłam buty z pod sukienki.

Wracając do domu widziałam księżyc w pełni. Ach, to była zdecydowanie piękna noc. Nie spałam do 2 nad ranem. Baaardzo powoli szykowałam się do spania, bo to była przecież moja noc, wyjątkowa noc.

Parę miesięcy później byłam na bardzo długich wakacjach w Londynie i miałam styczność z moim innym eks, który był wcześniej moim przyjacielem. Potem nam odbiło i wyszedł z tego krótki wakacyjny związek, który zaraz się skończył. A więc mój eks chłopak i przyjaciel uznał, że mogłam dać mu cynk i by przyleciał. Poszedł by ze mną. Wiem nawet, że mu zależało na tym i olewał opinię innych. Słysząc to pożałowałam, że faktycznie nie zrobiłam tak jak mówił. Było by całkiem inaczej.

Cierpnie mi czasem skóra, kiedy słyszę, że czas studniówki to najpiękniejszy okres w życiu dla każdego. Robi mi się przykro i  myślę, że nie kryłam się nigdy w słowie "każdy".

Czasami w związku z tym balem snuję sobie marzenie, aby przeżyć to jeszcze raz, ale inaczej. Liczyłam na jakiś bal absolwentów mojego rocznika, ale moja szkoła średnia czegoś takiego nie organizuje a szkoda.. Chętnie przykryła bym stare wspomnienie nowym. Nowym i lepszym, w tej samej sukience i w tych samych trampkach (bo oba do tego czasu mam), ale w ciemniejszym makijażu, nie będąc sama.








czwartek, 21 stycznia 2021

Notka ze wspomnieniami o moich dziadkach.

 Cześć

Z życia emocjonalnej osoby; chcesz bardzoo, ale to bardzoo pozytywnie podejść do życia i beztrosko zatracić się w marzeniach, ale.. nagle pojawiają się sprawy i sytuacje, które ściągają cię za nogi do rzeczywistości i przychodzi smutek. Uderza w serce. Nie potrafisz się tak po prostu nie przejmować, chociaż każdy ci mówi, żebyś to zrobiła. To minie- i owszem to prawda, ale nie jesteś w stanie, pomimo takiej wiedzy przestać czuć. Nie jest łatwo. Dlatego emocjonalni zwykle muszą bardziej walczyć, aby poczuć szczęście a kiedy uda nam się je złapać i poczuć to wystarczy chwila i możemy je stłuc.

Szczęście chodzi w szklanych butach a życie to sekundy radości i godziny smutku.

Cieszyłam się równie jak mocno stresuje się faktem, że we wtorek mam wywiad w lokalnej telewizji. Nie pierwszy raz będę udzielać wywiadu. Nie pierwszy raz będę mówić o książce. Jednak i tak będę się tym denerwować, bo to nie byłabym ja, gdybym tego nie przeżywała.



Dzisiaj mamy dzień babci a zaraz, bo jutro będzie dzień dziadka. Uznałam, że napiszę notkę o moich dziadkach.Moi dziadkowie niestety wszyscy są już po drugiej stronie. Babcie umarły, gdy miałam jakieś 5/6 lat wraz z jednym dziadkiem od strony mamy. Dziadek od strony taty żył do 2013. 

Postanowiłam z tej okazji napisać notkę o wspomnieniach związanych z nimi. 

Zacznę od babć: moją babcię ze strony mamy-babcię Marię- pamiętam jako starowinkę z siwymi włosami. Leżała, nie chodziła. Pamiętam jak chodziliśmy z mamą do ich domu i moja mama zajmowała się obojgiem. Babcia leżała a ja podchodziłam od zagłówka i całowałam ją w głowę. To jedyne miłe moje wspomnienie babci.Drugie jest już przykre, ponieważ pamiętam jej śmierć. Byłam chyba przy jej łóżku przez chwilę, kiedy konała. 

Z drugą babcią ze strony taty mam jedno z piękniejszych wspomnień, które trzymam w swojej głowie. Dom dziadków jest między łąkami i lasami. Droga jest oddalona kawałek od samego domu. Trzeba najpierw przejechać całą, długą drogę przez łąkę, aby się do niego dostać (myślę w tym roku się tam wybrać na wiosnę) . Przyjechaliśmy z tatą. Byłam mała. Babcia wybiegła do nas, aby się przywitać. Tak, ona normalnie biegła z zarzuconą chuściną na plecy. Chyba nigdy tego nie zapomnę. Babcia Sabinka była niesamowitą osobą. Dostałam od niej własnoręcznie zrobioną pierzynę z pierza z poduchą na tzw wiano. Mam je na strychu i nie mam serca wyrzucić, chociaż nie śpie pod pierzyną i na poduszce. Mam uczulenie na pierze. 

Jeśli  chodzi o dziadków: ten ze strony mamy nie miał jednej nogi, miał kikuta.Miał uciętą nogę przez gangrenę, której nabawił się podczas wojny. Pamiętam jak koło ich domu rosły malwy a dziadek jeździł na wózku inwalidzkim obok domu wożąc mnie na tym stopniu, na którym brakowało mu nogi. Pamiętam także dzień jego śmierci oraz, kiedy leżał na łóżku nieżywy. Rodzice pozwolili mi go zobaczyć a ten obraz zapisał m się w głowie. Umarł 2 miesiące po babci.

Dziadek ze strony taty żył dłużej, bo do 2013. Ostatni raz widziałam go na wakacjach w 2011. Starałam się po śmierci taty jeździć na ferie lub wakacje do dziadka i kuzynek, ponieważ nie chciałam, aby rodzina się rozleciała. Nie zawsze tam jeździłam, ale starałam się tam być raz na jakiś czas. Jakie mam wspomnienie z tym dziadkiem? Hm.. takie, które wyryło mi się w pamięci to te z 2010r, kiedy przyjechałam po raz pierwszy już w wyglądzie emo (wcześniej byłam u nich w 2008 na feriach przed odkryciem mojego ja). Dziadek powiedział, że na starość zamiast siwieć robię się bardziej czarna ;) Niestety nie byłam na jego pogrzebie, bo mieszkałam już wtedy w UK i nie byłam w stanie przyjechać.

Moich dziadków, którzy są pochowani na pobliskim cmentarzu wraz z ciocią w jednym grobie odwiedzam dosyć często. Dawniej jeździłam tam co tydzień. Po pewnym czasie poczułam jednak, że to mnie dołuje i zaprzestałam chodzić na jakiś czas.

Jeśli macie dziadków, którzy żyją pamiętajcie o nich i odwiedzajcie. Mają oni nie za dużo czasu i kiedyś staną sie  wyłącznie wspomnieniem jak moi. Czasem żałuje, że moje babcie nie żyły dłużej. Nie poczułam jako starsza osoba jak to jest przyjść do babci, bo nie doczekały do tego czasu.







niedziela, 17 stycznia 2021

 Hej Wam!

Notkę zacznę od przykrej wiadomości, że na tym weekendzie nie będzie filmu na yt.

Ten tydzień był totalnie dziwny i smutny. Zaczął się rozmową z jedną osobą i bardzo przeżywałam to, co mi pisała. Cóż,do tego stopnia, że nie mogłam spać przez 2 noce . Nie wiem dlaczego zawsze przyciągam do siebie osoby, które próbują mi wmówić, że emo na dzień dzisiejszy wygląda inaczej a ja jestem przestarzała. Co najlepsze zawsze takie tezy wysnuwają osoby, które liznęły subkulturę jak była modna albo wcale. A dziś albo są w innym stylu lub w ogóle nie są w żadnym. Nie rozumiem czemu tacy ludzie uważają, że wiedzą o czymś, czym żyję i kim jestem lepiej ode mnie, chociaż nie mają takiego doświadczenia czy wiedzy jak ja? Wiem, że takie rozmowy powinnam olewać. Wiem, ale niekiedy mi po prostu ciężko, zdając sobie sprawę, że ktoś z tym idzie dalej. Takie sytuacje napędzają mnie dalej do nagrywania, do ustosunkowania się do pewnych spraw, aby pokazać prawdę.

Potem była połowa tygodnia i wiadomość, że mój wujek nie żyje! Właściwie był to mój stryjek, ale u nas potocznie mówi się wujek. Kolejna wiadomość nie była mniej szokująca. Okazało się, że został zamordowany! Pogrzeb odbył się wczoraj, ale mnie na nim nie było. Moja rodzina rozsiana jest dosyć daleko, więc nie mogłam pojechać za bardzo na takie warunki pogodowe jakie są. Bardziej możliwe byłoby pojechanie, gdyby nie było śniegu.

Dziś miał się odbyć kulig. Mam mgliste, ale dobre wspomnienia związane z kuligami, dlatego też pisałam się na taką rozrywkę. Kto wie czy za rok albo 2 będzie jeszcze taka zima, żeby móc go zrobić. Teraz jest idealny czas. Jednak kulig został odwołany. Trochę szkoda. Byłam za to na spacerze. Pumbi wskakiwał w zaspy jak w pierzynkę i latał za każdą kulką ze śniegu. Było fajnie, ale zimno. Zwłaszcza  pod koniec.

Nie rozumiem dlaczego niektórzy ludzie z neta atakują/ wyśmiewają innych. Ciekawa jestem czy gdyby sytuacja się odwróciła to im byłoby miło. Z pewnością nie a karma wraca, więc lepiej, aby uważali.



niedziela, 10 stycznia 2021

 Zrobiło się cicho i pusto po wyjeździe mojej mamy. Najgorszy moment był to ten, kiedy moj wewnętrzny odludek już zaczął wychodzić ze swej skorupki, dał się lekko obłaskawić a potem został znów sam. Pustka znów sprawiła, że zaczęłam zwijać się do środka z powrotem. I to nie jest tak, że gdy ktoś spotka mnie na drodze to nie jestem otwarta. Jestem, na chwilę z grzeczności a potem znów wracam do swojej skorupki. 

Smutek po wyjeździe mamy osłodził mi prezent od Dobromiry. Bardzo miło jest dostać prezent od kogoś z was a jednocześnie wraz z wdzięcznością czuję się troszkę głupio, że zostały na mnie wydane pieniądze.Tymbardziej, kiedy sobie uświadamiam, że ktoś chciał mi zrobić przyjemność, wzruszam się i dziękuję z głębi serca- już nie tyle za rzeczy, co za piękny gest.

Jak wiecie nie lubię weekendów a szczególnie niedzielnych popołudni. Zawiewają nudą i samotnością.Właśnie jest po 18 a ja marzę o tym, aby była już 21. Miałam dziś dosyć ciężką niedzielę przez leki na sen. Zdarza się parę razy w miesiącu, że nie mogę usnąć (w sumie cierpie na te przypadłość od dziecka) a wiem, że muszę, bo następnego dnia potrzebuje być wypoczęta i wtedy zostaje mi brać tabletki. Jeśli jest wcześnie Positivum wystarczy-usnę za jakieś 2-3 godziny. Jeżeli jest bardzo późno -1 lub 3 w nocy lub Positivum zawiedzie-bywają takie sytuacje, wtedy wytaczam ostrzejsze działa na bezsenność. Oczywiście z tabletkami na sen trzeba uważać i to bardzo. Bywają uzależniające a ja na samo słowo "uzależnienie" mam wysypkę. Zawsze miałam takie specyfiki, z którymi musiałam bardzo uważać.Szukałam, więc pomocy u kogoś, kto znajdzie dla mnie coś, co mnie nie uzależni a pomoże. Dostałam takie/nowe tabletki i wczoraj wzięłam po raz pierwszy. Okazały się mocniejsze niż wszystkie (uzależniające), które brałam.Cały dzień chodzę totalnie osłabiona i nawet wypicie Monstera, kawy oraz pepsi tylko trochę mi pomoglo.Coś czuje, że trzeba będzie brać połówkę nastepnym razem a jeśli dalej będą osłabiać to z nich zrezygnować lub brać w naprawdę bardzo stresujących momentach, gdy nie bedę mogła usnąć.

Obiecałam sobie, że będę w notkach na blogu poruszać rózne tamaty, przez które lepiej mnie poznacie.Czy wiecie, że jako dziecko miałam totalnego bzika na punkcie koni?

Było wiadome, że nigdy takowego nie będę mieć. Rodziców nie było stać a ja potrafiłam jeździć do pewnych państwa, którzy mieli konie i je odwiedzać. Oni wiedzieli, że uwielbiam konie i przez to nie widzieli problemu, że czasem do nich przyjeżdzałam, aby je pogłaskać.Moim marzeniem było jeździć konno. Wyobrażałam sobie siebie na grzbiecie konika. Co prawda okazje jeździć na koniu miałam tylko 3 razy i za każdym razem krótko. Myślałam po powrocie do PL, aby się nawet gdzieś zaczepić, w jakiejś stadninie, spełnić marzenie z dzieciństwa, ale jak zobaczyłam ceny za naukę jazdy i całą resztę to wiedziałam, że to niemożliwe. Niezwykle dziwnie było mi przyjąć do wiadomości, że na moją 30stkę.. ekhem 18-nastkę po raz 12 mam możliwość dostania kucyka! Tylko jedno moje słowo.. . Jak na razie się waham, ale z drugiej strony chce mi się śmiać, iż marzenia z dzieciństwa przychodzą do mnie w tym wieku.



sobota, 2 stycznia 2021

Nowy rok, stara ja.

 Nowy rok, stara ja.

Pisałam ostatnio w połowie grudnia a potem zniknęłam. Życzeń nie będę wam już składać, ponieważ zrobiłam to w filmikach z diy wieńca na drzwi oraz w ostatnim, gdzie zrobiłam podsumowanie roku. Nowy rok zaczął mi się fatalnie. Zreszta i sylwester był jednym z tych gorszych. Nie wiem czy było to spowodowane tym, że przyciągnęłam przykre rzeczy poprzez wspominanie tych najgorszych sylwestrów czy co? Jaki był najgorszy? Sylwester 2008/ 2009 był naj naj najgorszym ze wszystkich. Zostałam uderzona podczas niego w twarz i spędziłam go zamknięta w łazience pisząc pamiętnik. Drugi był w 2009/2010 .  Płakałam od rana, ponieważ mój związek wisiał na włosku . Nie, nie spędziłam go sama. Popołudniu przyszło do mnie 5 dziewczyn, które miały zrobić sobie imprezę u mnie w domu, pod moją nieobecność (miałam być w Krakowie i wiem jak to dziwnie brzmi, ze ktoś obcy miał robić imprezę u mnie w domu- no, ale tak było). Ostatecznie sylwester był udano- nie udany. Dziewczyny podniosły mnie wtedy na duchu. Byłyśmy nad ranem na spacerze.Poszłyśmy spać o 4, wstałyśmy o 7.Spałyśmy w szóstkę w poprzek narożnika. Jedna dziewczyna, która była dla mnie nową znajomą-poznałam ją wtedy-zainspirowała się mną i próbowała drogi emo. Niestety po jakimś roku odeszła.

To było dawno, ale jednak takie rzeczy się pamięta.

Najlepsze sylwestry miałam, kiedy byłam dzieckiem; Picollo, koleżanki, tańce. No i ten w 2007/2008 oraz 2011/ 2012.

Późniejsze sylwestry, chociaż nie zawsze w domu nie miały tego czaru, co tamte.

Czuję się ogólnie troche beznadziejnie i ostatnio często płaczę. Wiele spraw w moim życiu nie układa sie pomyślnie, mimo wydania książki i zdania prawka. Jednak nie będę o tym rozprawiać, bo to nic nie zmieni.. a może bedzie tylko gorzej.

Dziś notka z postanowieniami. Chociaż niewiem jak byłabym przybita to nie zamierzam sobie odpuścić jakiś noworocznych postanowień. Nie chodzi o to, aby zmieniać coś na siłę. Jednak próbować stać się lepszym, lepszym niż było się wczoraj.Takie postanowienia można podejmować w każdej chwili. Jednak nowy rok to czas, który jest do tego chyba najlepszy. Więcej.. myślę, że wartość postanowień zawsze jest spora. Obiecujemy sobie. Staramy się. Pomaga to oderwać się od tego, co jest trudne i przykre. Wierzę, że postanowienia czy uda nam się je dotrzymać czy nie są zawsze czymś dobrym na nowy start. Na nowy rok.

A więc moje postanowienia noworoczne:

1. Kontynuować słoik szczęścia. Właśnie dziś otwarłam ten z zeszłego roku. Nie zdążyłam jeszcze przeczytać wszystkiego, co było w karteczkach. Jutro będę miala na pewno na to czas. W tamtym roku miałam kolorowe karteczki, zwijane w rulonik, na ktory zakładałam pociętą słomkę (taką do picia), aby się nie rozwijały. W tym roku będą białe karteczki, zawinięte czarną, grubą nitką- zdobyłam taką przy okazji wizyty w sklepie z używanymi rzeczami.

2.Dokończę (albo chociaż spróbuję) powieść nad którą pracuję od kilku lat.

3. Zero odwiedzania szmateksów (nawet jeśli tylko miałabym tam wejść po oglądać). Dziś zarwały mi się 2 półki w szafie- te z koszulkami :/ Nazbierało mi się ich za dużo. Zawsze bałam się, że po prostu mi się po niszczą i nie będę mieć ciuchów w przyszłości. Tak się trafiały, co jakiś czas -ciuch za ciuchem przez te lata.Dziś pomyślałam, że mam wystarczająco na tę moją przyszłość. Półka z rurkami w mojej szafie też jest mocno nadwyrężona po tym jak mama zrobiła porządki w swoich ciuchach i odratowałam przed oddaniem/ wyrzuceniem kilka rurek. Nie przymierzałam niektórych, więc jak któreś będą za małe to sprzedam. Nie wspominając, ze spódnice i bluzy ledwo sie mieszczą. 

4. W sumie będzie to prawie to samo, co 3. Większa kontrola nad tym, co kupuje. Bardzo podobają mi się challenge na pintereście związane z całkowitym nie kupowaniem i takowy sobie rozrysowałam.Może postaram się też rozrysowywać je na inne miesiące (who knows?)

5.Popracować nad angielskim. Chociaż go znam to zawsze fajnie jest poznać go lepiej.Popracować nad błędami. Ktoś poleci dobrą apkę do tego?

6.Zgrać starą powieść o ffth i rozesłać do wydawnictw. Niektórzy twierdzą, że jest genialna. FFTH raczej nie ma szans. No, ale jak nie spróbuje to się nie dowiem.

7. Czytać co najmniej 2 książki miesięczni (to postanowienie mam już od kilku mies)

No i to wszystko. 

A wy macie jakieś postanowienia?

Chcielibyście, abym częściej pisała tutaj?





wtorek, 15 grudnia 2020

Może pora na notkę?

 Hej wam!

Dzisiaj dochodzimy do połowy grudnia, ale nie czuje się tego za bardzo przez brak śniegu. Szkoda, że go nie ma, ale patrzę na zdjęcia z przed roku i była dokładnie taka sama pogoda.

Co u mnie?

Moja mama przyjechała do nas na dłuższy okres czasu. Mieszkanie z rodzicem w pewnych aspektach jest bardzo dobre, ponieważ odciąża w wielu obowiązkach i nie jest się samemu. Przypomina się dzieciństwo i ta cudowna błogość, gdzie nie obchodziły cię wielkie sprawy tego świata a jedynie prezenty pod choinką. Ta osoba, która nie mieszka już z rodzicami zrozumie mnie najlepiej w momencie, kiedy znów trafi pod skrzydła jednego z nich lub obojga. Lubię przyjazdy mamy, chociaż nie zawsze są spokojne. Czasami za dużo się dzieje.

Byłam na spotkaniu autorskim w moim starym Liceum. Przypomniałam sobie jak byłam tam ostatnio- jakieś półtorej roku temu. Powiedziałam wtedy, że pogadanki o pisaniu dla uczniów mogłabym zrobić, gdybym wydała książkę. Nie sądziłam, iż ją wydam i takie spotkanie w dawnej szkole jest mi pisane. Jako autor czuję się dosyć nietypowo podpisując własną książkę. Mówią, że powinnam się przyzwyczajać. W końcu moje pisanie przestało być tylko czczym gadaniem, iż to robię i nic więcej. Przestało być w pewnym sensie tylko hobby. Zawsze było moją naturą, w której się odnajdywałam. Zawsze było krokami, które odciskały się we mnie z każdą nową historią. 

Spotkanie w szkole przebiegło pomyślnie i tak samo jak w tutejszej bibliotece trwało długo, bo ponad 2 godziny. Miałam tylko do siebie żal, że za bardzo się otwarłam. Już kiedyś ktoś mi to powiedział. Za bardzo pokazujesz swój świat. Za bardzo, bo ufam ludziom i wciąż mam nadzieję, że są dobrzy. Czasami ciężko mi walczyć z własną otwartością, to jak walka ze swoimi emocjami. 

Tak sobie dziś dumam nad tym, że trzeba mieć naprawdę konkretny i mocny charakter, aby nie zmienić się pod wpływem innych osób. 

Znacie takie przysłowia : "z kim przystajesz takim się stajesz" lub "jak wejdziesz między wrony musisz krakać jak i one" ? Myślę, że to się dzieje bardzo często. Ludzie zmieniają się jak wchodzą w jakieś nowe środowisko, kiedy poznają kogoś, kto im imponuje. Za te wszystkie lata w stylu miałam przypadki kilku osób zainspirowanych tym jaka jestem i jak się nie zmieniam. Widziałam jak wchodzili na tę drogę i ją opuszczali. Zapewne to, że nagrywam na yt też robi swoje i ludzie zahaczają się w tym stylu, bo ich inspiruję. Naprawdę wolałabym, żeby odnajdywali tu samych siebie, nie tylko inspiracje mną. Wiem, że wielu znalazło swoje miejsce, ale nie tylko tu gdzie ja i jest to zawsze jakiś plus.

Jednak odchodząc ode mnie, właśnie mam naoczny przykład takiej zmiany przez środowisko i dochodzę do wniosku, że tylko ten się nie zmienia, kto jest niepodatny na wpływy innych i ma silny charakter, którego nie da się zdominować sposobem bycia innych osób.

Nie mogę doczekać się już ubierania choinki. Zawsze staram się ubierać w okolicy 20 grudnia.W tamtym roku ubierałam 17stego. 17nasty wypada w czwartek, ale będę wtedy nagrywać dla was filmik, więc nie wiem jak będzie z czasem.Jutro będę odnawiać kolor na włosach i troche za wcześnie wydaje mi się na ubieranie choinki, dlatego pewnie ta przyjemność zostanie mi na piątek lub sobotę.

Znowu w sypialni będę mieć biało-czarną choinkę z czaszkami :) co najlepsze mam nową białą choinkę, bo moja stara juz średnio wyglądała w tamtym roku. Udało nam się dorwać nową na przecenie.  W końcu mało kto kupuje takie. W tym roku widzę raczej trend na zielone choinki tak jakby posypane śniegiem z szyszkami. Przy okazji tego trendu skorzystałam na tym, że całe białe są tańsze.

Mój challange z filmami trwa dalej. Mam za sobą filmy takie jak : "Święta, święta i znowu święta" , "Świąteczny spadek" , "Miasteczko Halloween", "Elf", "I'll be home in Christmas", "Świąteczne życzenie-historia kopciuszka", "Świąteczny kalendarz", "Mój świąteczny hotelik", "W śnieżną noc" i "Opowieść wigilijną". Powiem szczerze, że nie wszystkie z nich mi się podobały, chociaż większość oglądałam pierwszy raz. Pomimo ich oglądania dalej nie czuję, że za 10 dni święta.