sobota, 31 grudnia 2022

 Hej !!

Nie było mnie tu prawie rok, chociaż wiele razy obiecywałam sobie, iż będę pisać częściej. Skończyło się na chęciach. Byłam zachęcana przez innych, ale jakoś tak się złożyło, że nawet to mnie nie zmotywowało.

Udzielałam się przez ten czas na yt, ale mniej niż wcześniej z wiadomych względów. Teraz też miałam nagrać podsumowanie roku i oczywiście nic z tego nie wyszło. Nie zawsze ma się na to czas a kiedy go mam wolę pisać powieść. Pisać pamiętnik. Po prostu wolę pisać cokolwiek.

Pomyślałam, że może tutaj, dzisiaj podsumuję jakoś ten rok, który się kończy.

Początek to oczywiście moja akcja z zaszytymi ustami pod tytułem "MILCZ". Jezeli zjedziecie niżej to poczytacie o tym w notce ze stycznia. Jestem osobą, która ma alergię na duszenie się emocjami. Wyrzucam je, być może często tam gdzie nie powinnam. Z drugiej strony mam wrażenie, ze się nimi uduszę. Pisanie pamiętnika jest ok, ale choćbym napisała to samo w 10 zeszytach to ze mnie nie zejdzie. Muszę to przeżyć a kiedy jest to jak fala nie jestem w stanie trzymać tego w sobie i wyrzucam gdziekolwiek. Tylko osoby o tak wielkiej wrażliwości mogą zrozumieć to postępowanie. Większość będzie oceniać i porównywać swoje doświadczenia życiowe z tym, co oni znają i z tym, co oni przeżyli. Prawda jest taka, że porównywanie jest błędem, bo sytuacja sytuacji przeważnie nie jest równa. Ludzie nie są tacy sami, ludzie nie przeżywają wszystkiego identycznie, jedni mają wsparcie, inni nie mają nic. Jednych coś nie zaboli i nie zmęczy, kiedy drugi może upadać pod ciężarem tego samego. Szkoda, że nie wszyscy to mogą zrozumieć. Jednak właśnie o tym przekonałam się w tym roku. Dlatego po przemyśleniu przez ten rok tej akcji doszłam do wniosku, że nie będę ukrywać emocji, ale TO z czym one są związane. Będę wrzucać statusy na fb, ale bez wyjaśnień i nie oczekujcie, że komukolwiek publicznie wyjaśnię w komentarzu status typu "smutna" czy nawet "szczęśliwa". Tłumaczenie się czy odpieranie ataków nie zrozumienia przez innych są tak męczące, że w trudnej chwili tylko człowiek czuje się gorzej. 

Każdy ma prawo do emocji. Emocje nie są złe ani dobre. Nie każdy musi mieć prawo wiedzieć, czemu czuje się tak czy owak.

Jednak przejdźmy do tego, co działo się dalej..

W styczniu dowiedziałam się jaka będzie płeć mojego dziecka.

W lutym miałam komisję w CPR. Znowu dostałam stopień umiarkowany, tym razem na 4 lata. Nie byłam na komisji. Wszystko opierało się na papierach. Naprawdę śmieszy mnie to, że myślą, iż za 4 lata cudownie ozdrowieje. Nie rozumiem, dlaczego nie mam na stałe. Chyba lubią jak zarzucam ich stertą papierów z rehabilitacji i wizyt od lekarzy. W lutym meblowaliśmy i przygotowywaliśmy pokój dla dziecka. Byłam też bardzo chora. Kaszlałam aż do wymiotów i nie dawało mi to spać po nocach. Nie miałam gorączki. Lekarz początkowo wypisał mi jakieś lekkie leki, ale nie pomogły. Kiedy wróciłam do niego po jakimś tygodniu o mało nie zwymiotowałam podczas wizyty przez kaszel. Dostałam antybiotyk i dopiero jak wybrałam cały to wróciłam do zdrowia.

W marcu przybłąkał się do nas pies. Swoją drogą to my chyba mamy jakieś szczęście do tych zagubionych zwierzątek. Mamy też szczęście do odnajdywania im ich właścicieli. Tym razem też się udało.

Jak zwykle też z sentymentem czytałam sobie swoje stare pamiętniki i dochodziłam do wniosku, ze kiedy było najgorzej to właśnie wtedy nikt nie stał po mojej stronie tylko musiałam walczyć. Jak to ktoś napisał słusznie " Silne osoby nigdy nie mają za sobą łatwej przeszłości"

Potem zaczęły się bóle rwy kulszowej i bóle nerek, kiedy dziecko kładło mi się na jednej z nich.

Plus remont. Mieliśmy bardzo dużą kotłownie i została przedzielona, aby zrobić jeden mały pokój, aby moja mama, kiedy przyjedzie miała gdzie spać i trzymać swoje rzeczy. Zwykle spała w salonie a tam Mavis i Suzi szalały wraz z Pumbim i nie dawały jej spać. Z zrobieniem mini pokoju wiązała się przebudowa centralnego, zmiana pieca, kupę wydatków, pyłu itd. 

W kwietniu dostałam asystenta osoby niepełnosprawnej. Akurat w sam raz, bo zaczynało być mi już trudno. Brzuch rosną. Zaczęły się bóle krocza, ale jeszcze chodziłam o własnych siłach. Podczas jednego wyjścia na miasto spotkałam pana burmistrza, który swoimi słowami napełnił mnie nadzieją. Postanowiłam wprowadzić w powieści, którą piszę wątek osoby, która zrobiła to samo dla mojej bohaterki.

W maju przed urodzinami Mavis zatruła się najprawdopodobniej kwiatkiem i odeszła za tęczowy most na 6 dni przed moimi urodzinami:( Potem zrobiło się gorzej i to w dodatku w moje urodziny, które jak co roku spędzałam sama. Kupiłam sobie samej prezent - nową paletkę z cieniami, bo moje stare palety były naprawdę stare. Aż dziw, że mnie nie uczulały. Kupiłam szczotkę do czesania ciała i tusz do rzęs. Od mamy i męża też dostałam prezenty. W moje urodziny chciałam coś wyjąć z szuflady na samym dole w komodzie i przykucnęłam. Podniosłam się na siłę, opierając się o blat i coś strzyknęło mnie od pachwiny po kość ogonową. Był to paskudny ból. Wyszłam jeszcze z psem o 14, ale ledwo dałam radę dotrzeć z powrotem i to był koniec chodzenia dalej. Grunt, że wtedy został mi niecały miesiąc do porodu. Wstawanie rano z łóżka było ciężkie. Musiałam łapać się komody naprzeciwko łóżka, aby dać radę stanąć na nogi i zrobić pierwszy krok. Chodziłam tylko po domu i to przy pomocy trzymania się ścian i mebli. Pomimo tego do końca ścierałam kurze i gotowałam. Kule stały przy drzwiach do sypialni, ale jak patrzyłam na nie to coś we mnie nie pozwalało mi się nimi zacząć podpierać. Wydawało mi się, że to ostateczność.No i nie uzyłam ich ani razu.

W czerwcu czekałam już jak na szpilkach na poród. Miałam 2 fałszywe alarmy; raz mały nie ruszał się za wiele a za drugim razem (w Boże Ciało) miałam bolesne skurcze. Przyjmowała mnie ta sama pani doktor i za drugim razem powiedziała, ze jak przyjadę trzeci raz to na poród. Był to czwartek a rodziłam we wtorek. Całą historię związaną z porodem macie w filmiku na moim kanale na yt. Nie będę tego streszczać. Oczywiście początki były trudne, chociaż wydawało mi się, że tak nie będzie. Nie wiedziałam jak z karmieniem, jak ze spaniem. Był totalny chaos w dzień i w nocy. Byłam wykończona chwilami bardzo. Było ciężko.

Lipiec był związany z chrzcinami i naszą rocznicą ślubu. Rocznica była 23 a chrzest 24. Kierowałam się przy wyborze dnia chrztu rocznicą a nie tym, że 24 było Krzysztofa a Dorian dostał tak na drugie po moim i swoim ojcu. Obaj na drugie mają Krzysztof, więc pomyśleliśmy, że i on powinien tak mieć.

Pod koniec sierpnia miałam pierwsze rehabilitacje po ciąży i porodzie. Niestety ból pachwin, który mi przeszedł zaraz po porodzie wrócił i ćwiczenia go nasiliły. Czasami, gdy szłam na msze do kościoła zastanawiałam się jak wrócę, bo tak bolało. Bez pomocy asystenta nie miałabym nawet jak jeździć na zabiegi, bo przecież nie wzięłabym małego ze sobą. Później, gdy się skończyły ustaliłam, że będę zostawiać go pod opieką 3x w tyg. Moje wolne zwykle wykorzystywałam na nagrywanie, pisanie i zakupy. Mało kiedy na spanie. W okolicach sierpnia nauczyłam mojego synka spać w łóżeczku. Wcześniej spał w koszu Mojżesza i trzeba było go bujać. Wypracowaliśmy rutynę dnia; godziny jedzenia i spania.

We wrześniu znów byłam zaproszona na Narodowe Czytanie. Czułam się niezwykle tym wyróżniona oraz słowami burmistrza, gdy mnie zapowiadał. Jednak odezwały się moje stare demony odnośnie mojego sposobu poruszania się. Spojrzenia, tłumaczenie się z tego były jakby ktoś uderzył mnie w głowę i straciłam możliwość myślenia o czymkolwiek innym. Miałam ochotę uciec, aby nikt już na mnie nie patrzył. Za każdym razem, gdy coś takiego się zdarza zdaje sobie sprawę jak wielkim kompleksem jest dla mnie moja choroba. Nie mogę winić nikogo za to, że zapyta. To jest całkiem normalne. Jedynie, co to u mnie włącza się ten ból i chęć schowania się, żeby już nikt nie patrzył i nie dopytywał się, nie traktował mnie jak kogoś bardzo chorego. Wole czuć, ze mam ograniczenia, bo te ma każdy w różnym stopniu.

Październik był zdecydowanie najgorszym miesiącem dla mnie. Miesiąc zaczął się problemami w domu. Potem Dorianowi oplątała się nitka i włos wokoło palca u nogi. Wylądował na pogotowiu- raz rano, gdy pojechałam po prawie nieprzespanej nocy a w drodze myślałam, ze zwymiotuje za kierownicą ze zmęczenia. Lekarz na pogotowiu nic nie zrobił. Wróciliśmy i próbowałam wyciągnąć ten włos z palca, który był napuchnięty. Coś wyciągnęłam, ale widząc, że opuchlizna nie schodzi zaczęłam się martwić. Przyjechali nasi znajomi i zamiast spokojnej wizyty wszyscy pojechali z dzieckiem na Rzeszów do szpitala. Ja byłam tak wykończona, że nie dałam rady. Tam wyczyszczono mu ranę lepiej i wyjęto resztę włosa. Na szczęście wszystko super się zagoiło.

Wydawnictwo odesłało mi część książek, bo nie mogli wszystkiego trzymać dalej u siebie w wydawnictwie. Jak na złość nie mam czasu latać za sprzedażą teraz, gdy mam dziecko. W rozprowadzeniu książek pomógł mi pan burmistrz, prezes spółdzielni oraz trochę poszło też do sklepu w mojej miejscowości, trochę do sprzedaży w Londynie - tam książki rozeszły się migiem. Oczywiście jeszcze nie wszystko sprzedałam. Coś książek jeszcze zostało.

W listopadzie zostałam zaproszona na Zaduszki i miałam tam czytać kawałek swojej powieści, ale.. musiałam zrezygnować z udziału, bo impreza była wieczorem i nie chciałam asystentki zostawiać tak późno z dzieckiem. Druga sprawa była taka, że raczej obowiązywał tam konkretny ubiór. Po pierwsze takiego nie miałam. Po drugie, gdybym ubrała się "odpowiednio" to czułabym się jak zdrajca własnego stylu. Czułabym się źle. Nieswojo. Mam ciuchy, które według mnie pasowałyby na to wyjście, są oczywiście pod mój styl, ale .. za dużo było tam osobistości, którym ten strój mógłby przeszkadzać.

No i mamy grudzień. Miesiąc wielu ciekawych dni. 

6 grudnia- mikołajki. Dostałam od męża pierścionek i kilka drobiazgów. Myślałam, ze sobie odpuścimy obchodzenie tego dnia, bo mamy dziecko. Jednak uznaliśmy, że szkoda z tego rezygnować.

10- urodziny mojego męża. Mieliśmy mieć gości, ale nic z tego nie wyszło.

13- 13 rocznica przebicia wargi

20 - 11 rocznica poznania się z moim mężem

24 -26 -święta, które były takie nijakie.

Przedwczoraj wystraszyłam się, że Pumbi podąży za Mavis, bo zjadł plastikową bombkę i było widać, że coś jest nie halo. Na szczęście mu przeszło.

No i sylwester. Kolejny rok spędzony w domu, dlatego nie czuję, że coś mnie omija. Ktoś kto wychodził a został w domu z powodu dziecka mógłby czuć, że coś traci. 

Przez ten rok zmieniło sie tylko tyle, że straciłam Mavis, zostałam matką i zdjęłam doczepy z nadzieją, że moje naturalne włosy będą lepiej rosnąć.

To całe moje podsumowanie tego roku.

Co do postanowień mam 3:

1. Jak pisałam wyżej- fb nie będzie już miejscem, gdzie będę wyżalać się. Będę dawać statusy, ale nie opisy, dlaczego czuję się w taki sposób. 

2. Mam zamiar kupić tylko do 40 nowych rzeczy- nie liczę tu jedzenia, picia, leków, rzeczy dla synka, prezentów dla bliskich i kosmetyków, które będą mi potrzebne.

3. Kolejny raz obiecuje sobie, że dokończę powieść.Z żadną nigdy nie szło tak opornie. Może w tym roku ją dokończę.

No i na sam koniec notki pozostaje życzyć Wam wszystkim 

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU

I UDANEGO SYLWESTRA.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz