poniedziałek, 13 grudnia 2021

Jak się czuję w ciąży, o ciąży i o rocznicy.

 Hej!

Dzisiaj wieczorem minie 12 lat jak przekułam wargę. Co roku dodaje coś w roli pochwalenia się kolejną rocznicą, ponieważ uwielbiam mój kolczyk w wardze. Przebijając ją nie sądziłam, że aż tak będę go lubić.

Dzisiejszą rocznicę jednak przyćmiewa wiadomość, którą wczoraj dałam na fb i insta o mojej ciąży. Uznałam, że jak emocje opadną napisze notkę. Zwłaszcza, że wiele osób pyta o moje samopoczucie. Czuję się, kochani teraz już bardzo dobrze, ale nie było tak cały czas przez ostatnie 12 tygodni.

No, ale od początku.

Podczas tegorocznych wakacji coś się we mnie przełamało w tym temacie. Nie będę kłamać nie było to pierwsze moje załamanie, kiedy widziałam u kogoś dziecko albo usłyszałam o czyjejś ciąży. Pamiętam jak raz przyszłam zaryczana z kościoła, bo był chrzest córki jednej z dziewczyn, z którą kiedyś chodziłam do klasy. Miałam takie momenty i na tych wakacjach to jakoś szczególnie się nasiliło. Odezwał się we mnie instynkt, który mówił, że już czas. Słucham zawsze swojego serca a poza tym byłam okropnie ciekawa czy faktycznie w te ciążę mogę zajść. W końcu jak powiedział mi kiedyś kręglarz mam tak po napinane mięsnie od spastyki, że to aż będzie blokować poczęcie. Nie do końca w to uwierzyłam. Gdybym uwierzyła to pewnie zaraz bym zaszła w ciążę odstawiając antykoncepcje a w tamtym czasie nie było możliwości posiadać dziecko. Mieszkanko 15m2, w którym ledwo my się mieściliśmy w dwójkę, potem w PL nie wyremontowany dom, bez łazienki. Nie miałam prawa jazdy a przy dziecku się przydaje, chciałam jeszcze coś osiągnąć, coś zrobić. Wszystkie te sprawy udało się uregulować. Jedynie nie udało mi się dostać renty z ZUSu, żeby być bardziej zabezpieczona.

Wracając jednak do wakacji, zaczęłam też myśleć o dziecku i przyszłości w inny sposób. Przyszłość jest niewiadomą i czekanie na lepsze dni to marnowanie czasu. Nigdy nie wiadomo czy przyjdą a dziecko? Dziecko jest pewne, jest przyszłością. Za 3 lata leczenia się w PL miałam do czynienia z 4 neurologami i każdego pytałam jak to na mnie wpłynie, czy są przeciwwskazania. Każdy mówił, że najwyżej pod koniec będę więcej leżeć i będzie bolał mnie kręgosłup- czyli standard, nawet dla zdrowych osób.

Ostatecznie 24 października, w drugim miesiącu od odstawienia antykoncepcji z samego rana ujrzałam na teście ciążowym 2 kreski. Był to dla mnie szok, chociaż w sumie i tak wiedziałam. Karol wszedł za mną do łazienki i pokazałam mu test- w taki sposób się dowiedział. Poza tym pobolewał mnie brzuch dołem (jak nigdy, bo mam bezbolesne miesiączki) a piersi bolały jakoś mocniej niż zwykle. Czułam pod skórą, że coś jest na rzeczy a po drugie dosyć pilnuje swoich cykli, które są regularne. Dzięki monitorowaniu ich, wiem nawet na dzień dzisiejszy dokładną datę poczęcia:)

Dowiedziałam się o ciąży w ostatnim dniu 5 tygodnia. W 6 tyg zaczęłam szukać ginekologa na NFZ i wiecie, co bardzo się zawiodłam. Usłyszałam, że wizytę mogę mieć za miesiąc albo jak chce do innego lekarza to w grudniu mogę dzwonić o termin na przyszły rok😤 Jak jesteś u początku ciąży chcesz wiedzieć wszystko: czy ona jest na pewno, czy jest wszystko w porządku, chcesz zrobić badania a nie czekać 2 czy 3 miesiące. Pod koniec 6 tygodnia zaczęłam mieć mdłości- poranne i wieczorne.Byłam też mega senna. Zostało mi to jeszcze. Tyle, że wtedy musiałam pospać w ciągu dnia. Teraz kładę się czasami po 21. W 7 tygodniu poszłam prywatnie do ginekologa potwierdzić ciążę. Poradziłam sobie też od razu z porannymi mdłościami zjadając zaraz po przebudzeniu 2 ciasteczka owsiane. Chociaż czasem to nie pomagało, bo jeżeli stałam zbyt długo to wracały. Pamiętam taką sytuację z rana, gdy szukałam w lodówce cytryny. Byłam pewna, że ją włożyłam do niej, ale nigdzie jej nie było. Zrobiło mi się niedobrze i musiałam usiąść. Dobrze, że Karol był w domu to mi ją znalazł. Zrezygnowałam z chodzenia do kościoła przez 3 niedziele. Wystarczyło, że podczas jednej przez stanie zrobiło mi się na tyle nieprzyjemnie, że o mało a zwymiotowałabym w maseczkę. Nie chciałam, żeby ktoś się domyślił albo wystraszył, gdybym siadła podczas formuły na stojąco, więc wytrzymałam, ale niewiele brakło. Trzymałam w tajemnicy ciążę do 9 tygodnia. Powiedziałam wtedy o niej mojej mamie a mój mąż swojej rodzinie. Jeżeli chodzi o zachcianki to początkowo były to ogórki kiszone, ale szybko zmieniłam je na konserwowe. Poza tym ciemne winogrona- o tak! Mandarynki, które co ciekawe łagodziły mdłości. Kiedy przychodziły wieczorne, musiałam wywietrzyć dobrze sypialnie a potem wąchałam skórki z obdartej mandarynki i wszystko się uspokajało .Przerzuciłam się z ukochanej herbaty z sokiem z malin na herbatę z plastrem cytryny.

Zaczęłam nienawidzić pizzy. Tak, serio przestała mi smakować a potem to już nie mogłam na nią nawet patrzeć. Zjadłam raz zapiekankę, ale z trudem a pizza i zapiekanka to było moje ulubione jedzenie. Przestałam lubić się z kawą. Próbowałam pić kakao z mlekiem roślinnym- to jedynie wchodziło, przy krowim miałam duże mdłości. Ostatecznie okazało się, że mogę pić kawę, ale tylko z saszetek 3w1.Tylko to toleruje mój organizm. Będąc w ciąży jakoś tak automatycznie wiesz na co zamienić coś, co przestało ci smakować. Wiesz jak poradzić sobie z mdłościami i co ci pomoże. Chociaż.. w sumie zawiodłam się raz i to na moim ukochanym soku pomidorowym. Wydawało mi się, że organizm przyjmuje go dobrze, ale w tamtym tygodniu po dłuższej wycieczce autem (ponad 2h) zwymiotowałam po raz pierwszy i to właśnie nim. Dobrze, że w domu a nie po drodze.

Będąc szczera powoli, co najgorsze przechodzi w zapomnienie. Nie mam mdłości porannych. W kościele jestem w stanie wystać (chociaż troszkę mi słabo, ale nie a tyle, aby trzeba było siedzieć), wieczorem mam delikatne mdłości, ale widzę, że coraz bardziej ustępują. Wiem, że i tak łagodnie to przechodzę w porównaniu do innych dziewczyn, które wymiotowały raz za razem.

Wkurzają mnie tylko niektórzy ludzie, którzy wiedząc o mojej ciąży plus o tym, że jestem niepełnosprawna traktowali mnie z góry, wpychali mi się w kolejkę, kazali długo stać. Każda kobieta, która była w ciąży wie, że wystanie w tym stanie jest po prostu trudne. Serce bije szybciej i robi się słabo oraz zaczyna być niedobrze. Tymczasem miałam sytuacje, że brakowało mi już sił na wystanie, osunęłam się do kucania na podłogę, bo ktoś mnie ignorował. Było to bardzo przykre. Czasem zaczynam wątpić w ludzką empatię.

Dlaczego czekałam 12 tygodni, aby ogłosić tę nowinę? Nie wiem czy słyszeliście, ale do 12 tygodnia ciąża nie jest pewna. Często kobiety ją tracą, zwłaszcza jeśli jest pierwsza. Byłam cały czas przygotowana na to, że tak może się stać, więc po co miałam się chwalić jak było tyle niepewności? Z tej samej przyczyny kobiety się nie chwalą przed 12 tygodniem a czasem i wcale. Boją się, że coś może pójść nie tak. Ja doczekałam do końca 12 tygodnia, aby się pochwalić. Po prostu nie wyobrażałam sobie tego nie zrobić, kiedy od początku po prostu chciałoby się wykrzyczeć to całemu światu.

W swoim życiu spełniałam się w wielu sytuacjach jako emo osoba. Zawsze było to świetne doświadczenie. Teraz myślę, że kolejnym takim będzie być emo matką. Wcale nie oczekującą na to, aby dziecko było emo. Przecież ważniejsze jest, aby było prawdziwe, było sobą. Nie każdemu pisana jest ta droga, nawet jeśli ma taką matkę jaką będę ja. Nie boje się tego, że będę musieć zdjąć kolczyk z wargi -przecież są labrety . Zawsze mogę zmienić, aby nie kusiło dziecka do ciągnięcia mnie za kolczyk. Chociaż szczerze to nie zdarzyło mi się, kiedy byłam opiekunką do dzieci w UK, żeby dziecko chciało go ciągać. Wiem, że nie będzie łatwo i mentalnie się na to przygotowuję.W końcu tyle osób dało radę, więc czemu ja miałabym nie dać ;)

Po wczorajszym wpisie na fb dostałam mnóstwo gratulacji. Chyba tyle lajków nie miałam nigdy. Byłam zaskoczona, że aż tyle ludzi to ruszyło. Wiele się odezwało proponując wsparcie. Jestem tym naprawdę poruszona i dziękuję wszystkim. 






piątek, 3 grudnia 2021

 Hej

Zaczął się grudzień - miesiąc, który ma dla mnie dosyć sentymentalne znaczenie. W zasadzie przez jesień do grudnia w moim sercu pojawiają się wspomnienia i nostalgia za starymi, dobrymi chwilami, które są już za mną. Miło wspomina się coś, co było kiedyś. Lubię wracać do historii, które wydają mi się czasami nieprawdopodobne i tak odległe jakby były baaaardzo dawno temu a dzieli je tylko kilka-kilkanaście lat. Jestem takiego usposobienia, że wszystko dobre jak i złe, co zostawiło we mnie ślad po prostu wraca a ja zamiast gapić się w ekran telefonu, patrzę przez okno i widzę świat z przed lat. 

Dzisiaj miałam niełatwy dzień od samego rana. Wstałam o 6:40. W domu było dosyć zimno, bo okazało się, że mój mąż zaspał i nie miał czasu zapalić pod piecem. Kiedy zajęłam łazienkę, on szybko się ubrał i wyszedł, bo czekał na niego znajomy .Byłam wściekła, bo miałam wyliczony czas do wyjścia a tymczasem doszło mi trochę obowiązków. Ubrana szybko zajęłam się kotami, które jeszcze nie jadły i poszłam wyprowadzić na podwórko psa. Okropnie się denerwowałam, że nie zdążę. Wszystko jednak poszło w miarę sprawnie i zdążyłam zrobić , co miałam zaplanowane. Wybrałam się dzisiaj do Rzeszowa, do szpitala, aby złożyć formę na ksera z mojego leczenia z dwóch lat. Tak to jest, że nawet jeżeli masz stwierdzoną niepełnosprawność to dostajesz ten "status" na określony czas. Przynajmniej ja tak miałam zawsze i co 3 lata muszę składać papiery, które uzbierałam za ten czas na kolejną komisję. Wszystkie wpisy lekarzy z wizyt plus kartki z rehabilitacji. W sumie to strasznie głupie. Jak ktoś widzi, że mam niepełnosprawność, która jest uszkodzeniem w organizmie od zawsze to nie wiem jak może liczyć na to, że po 3 latach wyzdrowieje. To nie złamanie ręki czy nogi, które się w końcu wyleczy. Zeszło mi bardzo długo , aby to załatwić. Jako, że wzrosły ceny paliwa to nie jeżdżę od pewnego czasu na Rzeszów własnym samochodem. Po prostu nie jestem na tyle bogata, aby stać mnie było dokładać do drogi 30/40 zł. Właśnie tyle wyliczył mój mąż po porównaniu ceny biletu w autobusie (gdzie mam sporą ulgę) do tego ile zapłaciłabym za cenę paliwa tej samej drogi. Druga sprawa to parkowanie. Mój instruktor nie nauczył mnie za dobrze parkowania równoległego (wiem, że nie jestem jedynym takim przypadkiem-masę osób nie potrafi), więc nie wszędzie mogę zaparkować a miejsc na parkowanie prostopadłe jest jak na lekarstwo albo wcale. Zwykle jednak jadąc na Lwowską jechałam autem. Dziś pierwszy raz autobusem od niepamiętnych czasów. Nie wiedziałam dokładnie o której mam jakiś autobus i skończyło się tym, że przemarzłam na przystanku 20 min. Autobus miał być za 10 min jak przyszłam, ale się spóźnił drugie tyle. Zdałam sobie sprawę z tego, że gdy miałam 18 lat potrafiłam wyjść na -10 w bluzie i podartych rurkach i jakoś się nie telepałam a teraz byłam dobrze ubrana, w płaszczu zimowym i było mi tak bardzo zimno, pomimo -1.Coś jest, więc w tych słowach, że na starość jest dużo zimniej człowiekowi niż za młodu. W Rzeszowie też czekałam z 15 minut na przystanku i trafiłam do szpitala dopiero po 10 . Złożyłam formę i wsiadłam w 13, która jedzie bardzo długo. Nie chciało mi się czekać na 17, która miała być za 20 min.Kiedy dotarłam na dworzec podmiejski okazało się, że muszę czekać jeszcze prawie 30 min na autobus w stronę mojego miasta. Dobrze, że jest tam ocieplana poczekalnia oraz automaty z przekąskami, bo było już przed 12 a ja jadłam o 7, więc byłam  głodna. W sumie w domu byłam na 12:30. Wyprowadziłam od razu psa i poszłam rozpalić pod piecem. Okazało się, że mój mąż nie domknął drzwi z tył i w całym domu było  tak lodowato jak na zewnątrz :/ Pierwsze kilkadziesiąt minut musiałam spędzić w domu w płaszczu. Zrobiłam sobie gorącej herbaty z cytryna i zrobiło mi się po dłuższej chwili cieplej. Później zabrałam się za robienie gołąbek. Nigdy nie robiłam ich sama, zawsze pomagała mi mama. Tyle, że jej teraz przy mnie nie ma, więc musiałam zrobić je sama i to w dwóch wersjach, bo z mięsem i bez. Moje wyszły super. Myślałam, że dłużej mi z nimi zejdzie, ale bardzo szybko je zrobiłam. Teraz spokojnie mogę siedzieć i pisać notkę tutaj.

Wczoraj miałam pewne przemyślenia odnośnie mojego życia i przeszłości .Mile widziane jest przez innych, kiedy przejdziesz przez piekło i jesteś dalej dzielna/dzielny. Szukasz wszystkiego, co dobre w tym złym, które cię spotkało. Ludzie patrzą na takie osoby z podziwem, że potrafią i potrafiły sobie poradzić. Wspaniale też myśleć o sobie, że się jest takim kimś i nie jest to złe, jeżeli jest się pewnym, że nie pocieszasz się w ten sposób i nie starasz zagłuszyć bólu czy żalu, który masz w środku. Nie mówię, że trzeba użalać się nad sobą, ale zagłuszanie negatywnych emocji, które są częścią nas to tak jakby próbowanie na siłę się uszczęśliwić w oczach innych. Jestem dzielna i poradziłam sobie wiele razy, bo musiałam. Jednakże prawdziwa ja to ta, która była nie tylko dzielna. Prawdziwa ja to osoba, która nosi blizny po ranach zadanym przez przeszłość, gdzie ja i moje potrzeby były zostawione bez odpowiedzi. Prawdziwa ja to ta, która nie miała normalnego życia nigdy. Ludzie wstydzą się bólu, ale ja nie. Wszystko to składa się na prawdziwą mnie a nie na idealną. Wiele ludzi chce być idealnych i odcina się od wszystkiego, co ich spotkało i jacy byli. Szukają formy, która będzie dobra w oczach innych. Ja wolę być prawdziwa ze wszystkimi złymi i dobrymi rzeczami jakie przeżyłam. Jestem wtedy po prostu rzeczywista i taka jaka jestem.